Gardenia, jaśmin i tuberoza w wydaniu R. Pigueta
Douglas Hannant to jedne z ładniejszych i najdroższych perfum jakie miałam, a w ich przypadku mam możliwość nosić na sobie.
Dostałam je tak jakoś na początku lipca b.r - drogą pantoflową. Moja mama odkupiła je od swojej koleżanki za 300 zł – napoczęty flakonik 100 ml. Koleżance mojej mamy szybko się znudziły, mojej mamie zresztą też. Tak więc stałam się właścicielką flakonika, co z tego, że nie pełnego w 100% ale w jakichś 70% na pewno.
Douglas Hannant został wypuszczony na rynek w 2011 roku. Jego twórcą jest Aurelien Guichard.
Zapach zamknięto w minimalistycznym, ciężkim flakonie o kształcie prostokąta ze smukłą czarną zatyczką. Na frontowej ściance flakonika widnieje na białym tle nazwa perfum: Douglas Hannant de Robert Piguet, a także logo producenta D H – tak sądzę.
Z tego co wiem, to R. Piguet tworzy zapachy niszowe. Ten recenzowany powstał we współpracy z Dougladem Hannantem i jest pierwszym jaki poznałam.
Pierwsze nuty, które wyczuwa mój nos po psiknięciu na skórę są zdominowane przez soczystą, świeżą gruszkę i delikatny jak tiul zapach kwiatu pomarańczy. Te nuty sprawiają, że Douglas Hannant przez kilka dobrych minut jest słodko – owocowy ale nie mdły.
Później do głosu dochodzą florystyczo - egzotyczne nuty: gardenii, tuberozy oraz jaśminu. Zapach dzięki tym kwiatom nabiera upajającego – słodkiego charakteru.
Charakterystyczny zapach tuberozy będący miksem zapachu gardenii, jaśminu i bergamotki – tak ja odbieram jej zapach, słodki i delikatny aromat płatków gardenii podobny do aromatu jaśminu, przeplatają się tu z charakterystyczną, słodką, mocną i wyrazistą wonią kwiatu jaśminu, a raczej krzewem pełnym kwiatów skąpanych w porannej rosie. Pamiętam jak byłam smarkulą i chodziłam do podstawówki. W drodze do szkoły i na targ mijałam blok przed którym rosły jaśminowe krzewy. Rok w rok, w miesiącach wiosenno - letnich przystawałam zawsze przed którymś z nich i wąchając powietrze przesiąknięte słodkim, mocnym zapachem od razu czułam się lepiej, szczęśliwiej, radośniej – tak było przez ładnych parę lat.
Tak w połowie dnia przyłącza się do słodkiego aromatu kwiatowego balsamiczno - korzenna– słodka, egzotyczna woń drzewa sandałowego. Wtedy to Douglas Hannant EDP nabiera w pewnym stopniu orientalnego charakteru.
Recenzowana woda perfumowana od Roberta Piguet’a jest zdecydowanie słodko – kwiatowo- orientalna. Owocowe nuty na mojej skórze wyczuwalne są przez krótki czas. Piżma natomiast nie czuję w ogóle.
Poza tym nie do końca zgodzę się opisem:
„Zainspirowany wyrafinowaną modą haute couture, jest lekki i kwiatowy, a przy tym bardzo nowoczesny, czysty i świeży” – i tak i nie.
Na mnie pachnie kwiatowo i owszem. W niektóre dni (UPALNE ) zapach ten na mojej skórze jest - pokuszę się o stwierdzenie: infantylnie słodki, tłumiacy zapach drzewa sandałowego. Na dodatek, gdy przystawię nos do nadgarstka i zaciągnę się tym aromatem to dostaję chwilowego zawrotu głowy.
Jednak w chłodniejsze dni (np. wczoraj) jest nadal słodki ale subtelniejszy w odbiorze i bardziej ułożony, stonowany z delikatną korzenno - balsamiczną nutką drzewa sandałowego.
Tak więc nie jest to zapach dla wszystkich, nawet ja wielbicielka zapachowych ciężkości i słodkości, mam takie dni i chwile, że omijam go z daleka. To zapach słodko - orientalny. Z przewagą słodkości nad owocami do tego z krótkim ogonem ale zawsze z ogonem, dlatego bardzo rzadko noszę go na dzień. Jedno, góra dwa psiknięcia (najlepiej to rozpylić je przed sobą i wejść w tą zapachową chmurkę, wtedy zapach ładnie osiada na skórze i włosach, a one długo utrzymują zapachy) przed ważnym wieczornym wyjściem, imprezą wystarczą, by poczuć się seksownie i radośnie.
Sama nie wiem jak go ocenić: czy dać mu 5 gwiazdek czy 4,5?
Bo z jednej strony pociąga mnie jak diabli swoją kwiatową słodkością, z drugiej zaś w gorsze dni, kiedy to boli mnie głowa albo jest upał – D H jest ciężki jak głaz i nie do wytrzymania. W chłodniejsze dni jest w sam raz – nie drażni otoczenia swoją obecnością. Z pewnością więc będzie, jak ulał na chłodniejsze jesienne dni i zimę, kiedy to mróz da się we znaki.
Po prawie godzinnym namyśle, wypiciu espresso i zjedzeniu W-Zki doszłam do wniosku, iż dam mu na razie 4,5*. W razie zmiany opinii o nim, podczas stosowania w miesiące zimowe najwyżej edytuje recenzję i podwyję lub obniżę ocenę.
Używam tego produktu od: początek lipca tego roku
Ilość zużytych opakowań: napoczęty 100 ml flakonik