Luksusowa butelka, dizajnem ocierająca się o produkty z nieporównywalnie wyższej półki, typu Keiko Mecheri czy Robert Piguet. Zawartość przez wiele tygodni była dla mnie tajemnicą, bo zapach wprawdzie zagościł we wszystkich Rossmannach, jednak testerów nie wystawiono, z przyczyn oczywistych (odwieczna plaga kradzieży, jak zdradził mi pewien miły pracownik).
W końcu upolowałam tester w innej drogerii i... zapach zaciekawił mnie, jednak o zachwycie nie było tu mowy. Kilka dni temu uległam i nabyłam w promocji. Buteleczkę o pojemności 30 ml Rossmann przecenił ze 115 złotych na 55. Regularna cena 160zł/50ml, 115zł/30ml skutecznie odstrasza.
Zapach jest męski, ale nie uważam tego za wadę samą w sobie. Preferuję uniseksy lub zapachy teoretycznie męskie, które w rzeczywistości są uniseksami. Nie wdrożyłam się ani w owocowo-landrynkowe klimaty, będące znakiem naszych czasów, ani w typowe kwiecistości, obecne w perfumiarstwie od zawsze.
W Eau de Gaga szukałam uniseksu charakterystycznego dla wielu Hermesów lub CK, jednak w wydaniu tańszym i powszechniejszym, w sensie chociażby dostępności. Porównując do Hermesa - nie ma oczywiście czego porównywać, ale porównując do CK - tu już Gaga wypada arcyciekawie. Warto też zauważyć, że Gaga zawiera ekstrakt roślinny i tu akurat jest zbieżność z np. Jour dHermes.
Zapach jest umiarkowanie limonkowy, wbrew deklarowanym nutom. Odnajduję tu bardziej powiew męskiej wody kolońskiej niż limonkowe fajerwerki- i dla mnie, amatorki cytrusów - to trochę rozczarowanie. Tragicznie oczywiście nie jest, ale to limonka raczej w wydaniu kolońskim, niż w wersji typowej dla współczesnych, botanicznych zapachów. Tak było z testera i tak się dzieje z nowej butelki z nowo otwartego Rossmanna.
Potem niby-limonka miesza się z odsłoną kolejnych nut. W opisie jest fiołek, ale nie wiem jak taki kwiat pachnie (ani nawet jak wygląda) więc pozostaje mi wierzyć na słowo, że ewolucja pseudolimonki w kierunku kolejnych nut, to droga ku fiołkom właśnie. Muszę w to jedynie wierzyć - bo czuję głównie wyciszenie wody kolońskiej. Drewno i skóra są zmieszane jedno z drugim i stanowią wyraźny filar zapachu. Jednocześnie stanowią zadziwiająco trafne dopełnienie wytrawnego charakteru całości kompozycji.
Dopsikuję w ciągu dnia i aż do wieczora towarzyszy mi fajna kompozycja drzewno-skórzana, pięknie podbita ciepłem ciała. Nie ma ryzyka przedawkowania, bo to nie killer-landryna ani nie kwieciuch-morderca. Następnego dnia bawełniane tiszerty pachną cudownym, puchatym piżmem, którego w oficjalnym spisie nut nie znalazłam...
Zapach jest ładny i ciekawy. Może nie rzuca na kolana żadną innowacją (ale czy coś jeszcze w ogóle rzuca? Przecież nawet nisza o zapachu palonych opon nikogo już nie szokuje). Doskonale czuję się z tym zapachem, nie odstaje ode mnie jak obcy, sztuczny element stroju czy makijażu - bo nuty są ładne same w sobie oraz pięknie zgrywają się z temperaturą ciała. Podobne odczucia miałam przy Anji Rubik, jednak wybrałam tańszą Gagę - bo chodziło jedynie o eksperyment. Pomijając cenę - Original Rubik wydaje mi się niby ładniejsze, a jednak to do Gagi mnie ciągnie.
Zapach nie powala może siłą projekcji, ale na trwałość nie można narzekać (dopóki nie przyzwyczaimy nosa). Nie wiem, czy mało intensywne kompozycje to (kolejny) znak naszych czasów, czy może nasze nosy są już nieco znieczulone życiem w natłoku pachnących rzeczy wszędzie wokół. Gaga nie jest ani lepsza ani gorsza od statystycznego wysokopółkowca. Na ciele czuć nawet po kąpieli, co mnie pozytywnie zaskoczyło.
Zapach zaskakuje pięknym zgraniem z ciałem - zaledwie po kwadransie tworzy jedną spójną całość z ciepłem ciała. To jedne z tych perfum, przy których nie do końca wiadomo, czy to my pachniemy nimi, czy one nami. Cieszę się, że kupiłam, bo gdybym oceniała tylko na podstawie testu w perfumerii, to tak naprawdę nie poznałabym tego zapachu WCALE.
Używam tego produktu od: testy, własna flaszka od kilku dni
Ilość zużytych opakowań: testy, obecnie 30 ml w trakcie