Truizmem jest stwierdzenie, iż reklamy, niejednokrotnie niewiele mają wspólnego z produktami, do zakupu których mają nas nakłonić. Patrząc na zdjęcie Lary Stone, będącej \'twarzą\' najnowszej propozycji Versace, trudno jednak nie dać się zwieść pozorom. Posągowa sylwetka, przyobleczona w śnieżnobiałą tunikę, spływającą gładko po jakby wykutym z marmuru ciele. Na nogach złote gladiatorki, których skórzane paski ujarzmiają naprężone, smukłe łydki. Rozwiane śródziemnomorskim wiatrem długie blond włosy, tańczące wokół twarzy o szlachetnych rysach. To medialny wizerunek śmiertelniczki-triumfatorki, zdolnej posiąść boga miłości, Erosa. Jej orężem ma być właśnie zapach sygnowany przez Versace, kompozycja anonsowana jako szlachetna i wyjątkowa, dostępna dla maluczkich w ekskluzywnym flakonie, przyozdobionym charakterystycznym dla tej marki reliefem głowy Meduzy. Złoto symbolizujące przepych i zwiastujące bogactwo aromatu, jednoznaczne nawiązania do krain starożytnych Greków i Rzymian, przywodzące na myśl oczywiste skojarzenia z dojrzewającymi w południowym słońcu owocami i lazurem morza. Lekkość i świeżość, a za razem kunszt i powab, zapach o miłosnym, jak zapowiadano charakterze...
Nic z tych rzeczy.
\'Eros Pour Famme\' to jedynie kolejna kompozycja, która według mnie niechybnie utonie w perfumeryjnej kipieli zapachów przeciętnych i nie wnoszących do tego tajemnego świata niczego odkrywczego.
Głównym jej komponentem, wybijającym się na tle innych jest cytryna, której na początku towarzyszy nuta granatu. Oba akordy nie są jednak zbyt cierpkie, to raczej aromat dojrzałych owoców, rozkrojonych w poprzek i pozostawionych na szklanej paterze w chłodnym ustronnym salonie. Ich soki - świetliście żółty i karminowo krwawy łączą się z sobą, w jedno, sprawiając, że na tę soczystość ślina sama napływa do ust. Ta faza projekcji zapachu potrafi mile zaskoczyć, nie przeczę. Kiedy jednak ich apetyczny posmak znika, zapach zaczyna ewoluować w stronę typowych kwiatowych perfum, w tym przypadku mieszaniny piwonii i jaśminu, które zdają się być mocno przytłumione i pozbawione wyrazu. Ot, lekko przywiędłe przez południowy skwar kwiaty, zanurzone w mętnej wodzie. Próżno szukać tu świeżej bryzy, czy kojącej ochłody w cieniu rozłożystego platanu. To raczej rezygnacja wobec niemożliwej do odparcia słonecznej ofensywy wciąż spod znaku brzmiącej w tle cytrynowej skórki.
Ale gdzie w tym gorącym klimacie podziała się namiętność? Gdzie obiecywany zapach miłości wprost niemożliwej do spełnienia? A jeśli nie miłości, to chociaż pożądania, które rzekomo rozpaliła w Erosie nasza ziemska siostra, nasza wzięta z ludu wojowniczka o ciele bogini? Ja tego nie wiem. Cierpliwe wyczekiwanie nut bazy o drzewnych konotacjach na nic się zdało. Bez echa minęła mnie tak ambra, jak i piżmo, nie pozostawiając żadnych złudzeń - nic się tu nie zdarzy. I chyba w ogóle nic się nie zdarzyło. Nie było ani miłości, ani nawet jej złudzenia. Zapach na żadnym etapie swego nie tak znowu długiego (bo raptem 4 godzinnego) żywota, nie przykuwa uwagi, o omotaniu kogoś i uwiedzeniu nim nie wspominając. Jest poprawny, chwilami bardziej, chwilami mniej apetyczny, ale ani przez chwilę nie burzy krwi. Nie tworzy aury zmysłowości, namiętności i pragnienia. Wszystko to mit.
Używam tego produktu od: Testy
Ilość zużytych opakowań: ...