Opakowanie bardzo mi się podoba. Przykuwa oko. Można przez nie podejrzeć, ile produktu nam zostało, a 'trzymajka' aplikatora ma na górze gustowne Chanelowskie logo. Także klasyka, jak na tą markę przystało. Pojemność to 5,5 g.
Aplikator jest mięciutki i wygodny w użytkowaniu, ale ma jedną ogromną wadę - nabiera się na niego za mało błyszczyka, przez co trzeba co najmniej 4 razy maczać go w opakowaniu, żeby cokolwiek sobie przenieść na wargi. Może nie jest to jakiś ogromny minus, ale jednak trochę irytuje zważywszy na fakt, że na przykład błyszczyk z Narsa aplikator ma podobny, ale nie nabiera się na niego aż tak mało. Zapachu tutaj żadnego nie wyczuwam.
Kolor 172 to delikatny róż z pierdyliardem połyskujących srebrno-różowych drobinek (które trochę schładzają ten odcień). Jeśli ktoś nie lubi drobinek, to nie będzie z tego koloru zadowolony, bo tu jest ich naprawdę masa. Powiem jednak szczerze, że na ustach nie są one tak widoczne, no, może jakbym nałożyła sobie 3 czy 4 warstwy to by były widoczne, ale przy dwóch cienkich po prostu widać trochę, że są, jednak nie przytłaczają całości makijażu.
Rose Sauvage daje bardzo naturalny efekt na mnie. Generalnie nie przywykłam do aż tak naturalnego efektu, częściej bowiem wybieram mocny róż albo fuksję, jednak czasem i taki delikatesik się przydaje. Można go użyć nie tylko jako błyszczyk sam w sobie, ale też nałożyć na pomadkę, wygląda to przepięknie.
Pozostaje nam jeszcze kwestia lepkości i komfortu noszenia. Otóż dla mnie każdy błyszczyk się lepi, bez wyjątku, nie jest ważne, za jaką cenę. Tutaj nie jest inaczej. Błyszczyk musi się lepić żeby był błyszczykiem :) Jednak mam wrażenie, że te Chanelowe lepią się mniej niż na przykład Macowe. Konsystencja każdego zależy od jednego czynnika jakim jest zawartość drobin - jeśli one są, to wiadomo, że będzie gęstsza. Na przykład mam jeszcze jeden Glossimer z Chanel w odcieniu 106 i on ma jeszcze więcej drobin, to jest gęstszy, natomiast jak kiedyś miziałam sobie na próbę taki zupełnie bez drobinek, to był nieco rzadszy. Także w zależności od 'modelu' jaki wybierzemy drobinki lub ich brak będą decydować jak gęste ów smarowidło będzie.
Trwałość oceniam na przeciętną, nie oczekuję cudów, 3 godziny to maks bez jedzenia i picia i tyle jestem w stanie zaakceptować. W międzyczasie nie wychodzi poza kontur warg, nie migruje, ani drobinki - mimo tego, że jest ich dużo - nie migrują mi po całej twarzy. Jeszcze nigdy mi się nie zdarzyło, żebym znalazła drobinki z niego gdzieś indziej, niż w miejscu gdzie miały być, także duży plus, bo niektóre marki w swoich błyszczykach nie potrafią sprostać temu zadaniu. Nie zauważyłam też, żeby Glossimer w jakiś sposób nawilżał, oczywiście usta po jego nałożeniu pięknie błyszczą i wyglądają na trochę pełniejsze, ale nawilżenia tutaj nie otrzymujemy. Przesuszenia jednak też nie, więc uznam to za coś neutralnego.
Podsumowując - uważam, że Rose Sauvage to bardzo fajny kolor jeśli ktoś lubi delikatny makijaż i drobinki. Ja uważam ten kolor za typowo dzienny (ale nie w moim rozumieniu "dzienności", bo ja na codzień maluję usta na mocny róż, czy fuksję i chyba już każdy do tego przywykł, także dziwnie mi taki delikatesik jak ten nazywać dziennym dla mnie), ma dobre właściwości i fajne opakowanie. Mimo wszystko dla mnie wciąż to pomadki są i będą numerem jeden, także raczej o nowe błyszczyki mojej kolekcji nie będę powiększać :)
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie