Nowość od marki Van Cleef & Arpels proponuje nam kolejną kolorową eskapadę do baśniowej krainy owoców.
Klasyczne Feerie oscylowały wokół jagód (niekoniecznie takich leśnych, bardziej przypominających suche oranżadki w proszku, jakie można było kupić w latach 90.) i akcentów fiołka. Ich głównym atrybutem był kolor szafirowy, przywodzący na myśl gwieździstą głębię nocy.
Feerie Rubis stawia przede wszystkim nacisk na czerwone owoce. Na krwiste odcienie karmazynu i szlachetnego rubinu, który posiada moc spełniania życzeń. Maliny, poziomki, czerwone porzeczki. Aby nie było zbyt „pysiowato” , do radosnego tańca dołącza także liczi i szczypta czerwonego pieprzu, który bardzo subtelnie zaostrza całość i pozbawia perfum niewyszukanego wydźwięku tutti-frutti.
W samej głębi serca bije rachitycznie cień peonii i różowej lilii, na szczęście jest on ukryty w oddali, i nie ma nawet najmniejszego zamiaru chytrze zdominować tej owocowo-pieprznej kołysanki.
Feerie Rubis jak dla mnie mają więcej z baśni, magicznej dziecięcej opowiastki, niż z płomiennego romansu i zniewalającego kobiecego czaru. Są na swój sposób niewinne, dziewczęce i tym samym urocze. Zapewne część z nas chciałaby tak pachnieć… ale w dzieciństwie, będąc Dorotką z Krainy Oz, a nie na płomiennym przedsionku miłosnego tête-à-tête.
Piękny flakon zainspirowany rubinem jawi się bardziej jako magiczny amulet, który potrafi przenieść „na drugą stronę lustra”, niż jako klejnot skrywający eliksir namiętnej miłości.
W niebieskim Feerie było już o wróżkach, elfach i zagadkowych roślinach skrytych w głębi tajemniczego lasu. Feerie Rubis to bardziej oniryczna przygoda Alicji, która podąża za królikiem i wpada do głębokiej nory, mijając półki pełne dziwacznych ingrediencji.
Za sprawą złotego kluczyka odkrywa malutkie drzwiczki, które prowadzą do pięknego sennego ogrodu, gdzie nie obowiązują żadne prawa logiki.
Ogród obfituje oczywiście w dorodne czerwone owoce, które uginają się pod swym ciężarem na giętkich gałązkach. W powietrzu czuć powiew pikanterii, ciepło słońca i delikatne muśnięcia wibrujących kwiatów.
Niezła sielanka prawda?
Z tym, że jak to w bajkach bywa – nie trwa ona wiecznie. Otwarcie Feerie Rubis przenosi na progi zaczarowanej krainy, lecz na krótko. Pieprzne akcenty bledną, liczi dematerializuje się, a malinowo-porzeczkowe marzenie senne zaczyna przeistaczać się w sztuczną kolorową oranżadę. Domek z kart rozsypuje się i po baśniowym ogródku pozostaje jedynie wspomnienie. Szkoda.
Jako zapach romantyczny, miłosny i płomiennie ekscytujący, Rubis jest dla mnie spalony po całości. To mu po prostu nie pasuje. Równie dobrze można kojarzyć z seksem pucułowatą Bunię z „Gumisiów”…
Odnajduję się w tym zapachu tylko po części. Jako uczestniczka sentymentalnej podróży do okresu dzieciństwa, kiedy każda mała dziewczynka marzyła o tym aby być Alicją w Krainie Czarów, lub Dzwoneczkiem z Piotrusia Pana.
Feerie Rubis użyte raz na jakiś czas, w przypływie odpowiedniego nastroju rzeczywiście po trochu mogą stać się feeryczne i czarodziejskie. Jednak aplikowane permanentnie i to w przesadzonych ilościach, bardzo szybko zirytują swoją przeżutą odsłoną czerwonych frukt, które stracą czar i staną się męczące jak ósma dokładka sernika u babci.
Używam tego produktu od: kilka dni
Ilość zużytych opakowań: odlewka 5 ml