Mam 4 kolory cieni Makeup Geek, które kupiłam online ponad 1.5 roku temu. Wybrałam sobie kolory Creme Brulee(mat), Homecoming(duochrom), Grandstand (folia) i Frappe (mat). Wszystkie takie bardzo neutralne, przynajmniej na słoczach w internecie.
Niestety jak do mnie doszły, to okazało się, że wszystkie z nich są może i neutralne, ale bardzo ciepłe w podtonie, ja takich cieni generalnie nie lubię. Najbardziej chyba zawiódł mnie Creme Brulee, który w necie opisywany jest jako idealny jako cień przejściowy do rozcierania innych cieni. Niestety według mnie on jest za ciepły do tego, ma za dużo czerwonego podtonu w sobie. Nie, że się nie nadaje, bo jak ktoś robi ciepły makijaż, to się nada, ale liczyłam, że to będzie cień, który nada się do każdego makijażu, bo miałam nadzieję, że tak będzie, a nie że będzie się nadawał tylko do ciepłych cieni. Pozostałe 3 kolory też są ciepłe. Frappe jest równie matowy jak Creme Brulee, ale ciemniejszy, jednak wciąż widać w nim tą czerwoność. Grandstand miał być delikatnie tylko ciepłym odcieniem, takim niemalże neutralnym, a też ma w sobie tej czerwoności od cholery. Jest to też odcień, który jest najbardziej z nich błyszczący, natomiast nie uważam, żeby to był jakiś taki błysk i blask, który wyróżnia się na tle innych cieni tego typu. Nie jest perłowy, struktura jego podobna jest do turbotów z Glamshop - takie delikatne płatki, natomiast one nie są takie odpadające jak w turbotach, tylko trzymają się kupy, a na powiece je rozcieramy, więc nie tworzą brokatowego wykończenia. Ładny jest ten cień, ale nie ma w nim nic wyjątkowego, a na pewno to jak wygląda na żywo nie przypomina wcale tego, jak się prezentuje w necie. Homecoming podobnie, to niby duochrom i no dobra, jest w nim trochę brązu, trochę taupe i taka srebrna poświata, ale na powiece to się zlewa w jedno, też nie jest to jakiś wyjątkowy cień, który by się wyróżniał czymkolwiek ze wszystkich cieni do powiek na rynku kosmetycznym.
Cienie te są w okrągłych wypraskach, więc pasują mi do palety Maca, w której trzymam wszystkie swoje cienie pojedyncze. Pojemnościowo to nie wiem, jak to wygląda, nie spojrzałam, czy np Grandstand różni się pojemnością od Creme Brulee na przykład.
Do jakości nie mam się co przyczepić, cienie są odpowiednio napigmentowane, nie za mocno, ale też nie za słabo, tak w sam raz, transferują się na powiekę bez problemu, można je budować. Blendowanie też jest proste, kolor nie zanika i nie tworzy prześwitów nawet przy długiej pracy z nimi. Konsystencja jest bardzo przyjemna i naprawdę fajnie się nimi wykonuje makijaż. Z taką łatwością powiedziałabym.
Bardzo dobrze trzymają się powieki. Ja zawsze używam bazy pod cienie, ale kilka razy zdarzyło mi się jej nie użyć i też wszystko było ok, cienie zebrały się tylko nieznacznie (a musicie wiedzieć, że ja mam ogromny z tym problem, więc jeśli nie użyję bazy, to mi się zawsze cienie zbiorą), natomiast w przypadku MUG to zebranie się w zagłębieniach powieki było naprawdę znikome.
Kolor nie blaknie w ciągu dnia, makijaż trzyma się tak, jak powiniem. Do jakości nie mam naprawdę żadnych zastrzeżeń i pod kątem osypu przy nabieraniu na pędzel (a raczej braku tego osypywania w przypadku cieni matowych) uważam, że cienie MUG są zdecydowanie lepsze, niż np Inglot, lepiej i łatwiej się z nimi pracuje.
Wszystko cacy, tylko szkoda, że ta kolorystyka w internecie wygląda zupełnie inaczej, bo zanim zamówiłam przez kilka dni oglądałam słocze, a jak cienie do mnie przyszły, to byłam zawiedziona, że one wszystkie są takie ciepłe. No i ten Creme Brulee, który wg mnie nie jest idealnym cieniem do rozcierania granic. Może dla kogoś, kto lubi ciepłe makijaże to tak, ale do każdego mejkapu on się nie nadaje. I taki jest mój jedyny zarzut. Gdybym jednak mogła iść sobie na jakieś stoisko MUG i wybrać na żywo kilka cieni, to pewnie skusiłabym się jeszcze na kilka kolorów. Online już nie kupię.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie