Pink Sugar - perfumy w sumie nieco kontrowersyjne i bardzo słynne, zwłaszcza w czasie, w którym zostały wprowadzone na rynek. Ja akurat tej szalonej popularności nie zaobserwowałam, z tej prostej przyczyny, że w 2004 roku byłam jedenastolatką, której koleżanki raczej nie lubowały się w pachnidłach, zaś ich matki wybierały inne zapachy (co zresztą nie uchodziło mej uwadze, już wtedy ;)) i wówczas nie było mi dane świadomie przetestować tego zapachu - bo po latach wiem, że czułam go nieraz, tylko nie wiedziałam, że to on.
Zawsze jednak ten prosty, cukierkowy flakonik przewijał się w moim życiu - to na forach, to w perfumeriach, ja natomiast zaczytywałam się w opiniach na jego temat i wreszcie stało się - latem tego roku Pink Sugar trafił w moje skromne progi.
Spodziewałam się tony cukru, landrynek rozpuszczonych na słońcu i innych tego typu atrakcji, a otrzymałam kawał dobrych perfum, moi państwo!
Pink Sugar najbardziej genialny jest w otwarciu - nuta lukrecji i owoców (nie wiem jakich, ponieważ nie jestem w stanie ich wyodrębnić!), hojnie obsypanych cukrem - ale nie takim zwyczajnym, nie...
To cukier, który roztrzepana pani domu zostawiła zbyt długo na dużym ogniu i który zaczął się już przypalać. Cukier gęsty, ciągliwy, ciemny i słodki tak, że aż gorzki. Gdy ta faza minie, pojawiają się moje ukochane nuty waty cukrowej - lukrecji tu wówczas jest mniej, nie wyczuwam już również owoców - jest czysta, cukrowa (i w sumie cukierkowa) słodycz. Nasz przypalony cukier również jest, a jakże - pani domu zdążyła go uratować i jest, gotowe - karmel, domowy, ciągnący się, słodki i nieprzytomnie pyszny...
Jest to więc słodycz do kwadratu, słodycz, którą co jakiś czas przerywa nuta lukrecji, dzięki czemu jest niebanalnie i...idealnie ;).
Nuty bazy są piękne - piżmo i tonka, moje dwa ukochańce, które nieco wyciszają tę słodycz, nadając jej wówczas pudrowo-otulającego charakteru.
Bajka, po prostu!
Pink Sugar to nie jest łatwy zapach i w pełni rozumiem negatywne opinie na jego temat. Nie wyczuwam w nich chemicznych, plastikowych czy innych dziwnych nut - palonych opon też nie, na całe szczęście - jednak doskonale rozumiem osoby, które takie rzeczy tutaj czują - wszak ile ludzi, tyle opinii (i skór z różnym pH, jak wiadomo).
Dla mnie to idealny gourmand - zapach jadalny, niesamowicie słodki, ale jednocześnie nie tandetny i wcale nie mdlący - ta lukrecja i miks owoców to doskonały dodatek i dowód na to, że twórcy wiedzieli, co robią. Idealny balans, wszystko jest tutaj na swoim miejscu i żaden składnik nie jest tutaj przypadkowo.
Najbardziej lubię Pink Sugar teraz, jesienią - latem mocniej wybijała się na mnie lukrecja, poza tym, byłam w ciąży i szczerze mówiąc, nie był to zbyt dobry moment na testowanie zapachów ;). W niższych temperaturach Pink Sugar pokazuje całe swoje piękno, otula słodyczą, oplata szyję niczym cieplutki, miękki i różowy (a jakże!) szal. Najciekawsze jest jednak to, że w całej swej cukierkowej otoczce i słodyczy wcale nie jest to zapach dla dziewczynek - on jest mocno kobiecy, wierzcie mi ;). Seksowny, zmysłowy i po prostu piękny, ot co.
Wspomnę jeszcze o trwałości i projekcji - trwałość jest zabójcza, dosłownie! Na mnie trwają one cały dzień i przez cały ten czas dyskretnie o sobie przypominają - i tutaj zalecam umiar, ich naprawdę nie potrzeba wiele, by cieszyć się zapachem przez długie godziny. I tylko do flakonu mam zastrzeżenia - ten rzeczywiście jest nieco tandetny i moim zdaniem kompletnie nie oddaje tego, co skrywa wewnątrz - ale już trudno, przeżyję, grunt, że zawartość jest zacna!
Czy polecam? Nie, nie polecam , zwłaszcza zakupu w ciemno. To ten typ perfum, który większości kobiet nie przypadnie do gustu - zalecam testy - na sobie, nie na blotterze i na dodatek wielokrotne - tylko tak możecie przekonać się, czy Pink Sugar lubi się z waszą skórą.
Dla mnie to jeden z najpiękniejszych gourmandowych zapachów, jakie dane mi było poznać - jeszcze nie czułam tak mistrzowskiego połączenia składników, nigdy i nigdzie.
Kocham i kochać będę!