Bieluń dziędzierzawa (czyli Datura Stramonium, która zainspirowała S. Lutensa) to roślina diaboliczna i zwodnicza. Jej czarne trujące nasiona schowane są w torebkach pokrytych gęstymi, ostrymi kolcami, które przypominają molocha straszliwego. Kwiaty nie wyglądają już tak złowrogo, są to białe i długie kielichy, na pozór kruche i delikatne.
Już w antyku znano trujące i halucynogenne właściwości bielunia i wykorzystywany je do podstępnego trucia niewygodnych osób.
Datura Noir bynajmniej nie kojarzy się z jakimś podskórnym niebezpieczeństwem, silnymi omamami, euforią, czy nawet szałem wściekłości. Raczej z rozgrzewającym ciastem korzennym z dużą ilością gorzkich migdałów lub wonnymi mleczkami do ciała.
Zapachu nie można sklasyfikować jako „ciężko-słodki”, owszem słodycz też gra tutaj swoją melodię, ale całość przeplatana jest ostrymi i korzennymi tonami. Datura Noir, to trochę taka hybryda, nie jest stricte-ulepna, nie jest żywiczo-korzenna. Wszystko zostało tutaj zmieszane, ale niewyważone. Więc jaka w końcu jest ta Datura?
No właśnie… ja czuję przewagę migdałów, a może bardziej mleczka migdałowego, do tego laska wanilii, gęste oleje do ciast, może lekkie głaśnięcie heliotropu. Tych dymnych, kadzidlanych mirr i żywic nie wyczuwam prawie wcale.
Po czasie zapach zdejmuje ten słodki migdałowi turban i zarzuca na łepetynę jasny kapelusik z dużym rondem. Jest bardziej pudrowo, gładko, wyraźnie wyczuwam białą lilię i tuberozę. Robi się bardziej mlecznie, krucho, a słodka gorycz nie bije już od migdałów. To taka słodycz kwiaciarni w której sprzedawca postawił przede wszystkim na białe i różowe lilie.
Zapachu raczej nie zaliczyłabym do „Noir”, moje skojarzenia z nim związane oscylują raczej wokół kolorów kremu, czy beżu, a nie jakiejś ciemnicy. Wokół słodkich pistacji i pikantnych przypraw, niźli jakiejś śmiertelnie trującej mikstury, która wywołuje delirium.
Woń jest całkiem ciekawa i nie można jej zarzucić wtórności, czy wbicia weń tyczki banału. Jest jednak trochę jednostajna i toporna (nie pożałowali tych garści migdałów, oj nie pożałowali). Dlatego wrażliwcy mający skłonności do migren, mogą Datury Noir na dłuższą metę nie zdzierżyć i po czasie potrzebne im będą sole trzeźwiące.
Gdybym została obdarowana flakonikiem Datury Noir z pewnością nie płakałabym, ani nie tupała nogami. Myślę, że raz na jakiś czas, a zwłaszcza w zimne dni, ta mieszanka poprawiłaby humor i była jak duży pluszowy miś do przytulenia (jak wiadomo pluszaki szybko się jednak nudzą, więc nie wiadomo w końcu jak byłoby z tym zapachem).
Bądź co bądź, jedno jest pewne – przy takiej „truciźnie” nie ma co liczyć na porażenie (co najwyżej przerażenie) , ani żaden narkotyczny haj.
Używam tego produktu od: tydzień
Ilość zużytych opakowań: próbka