Niebezpieczny to związek: piżmo i kastoreum. To właśnie te skórzaki-afrodyzjaki (wydzielane przez intymne gruczoły futerkowych), które w pierwszej fazie odbioru wręcz odrzucają, tu wchodzą w nozdrza jako pierwsze i sieją zamęt. Nie pozwalają przedrzeć się żadnym białym kwiatkom, których zadaniem jest tu przecież kompozycję otwierać. Dlatego DZING! Jest tak sugestywny, dlatego jest tak ostro zwierzęcy, dlatego jest trudny dlatego tak wiele/wielu tuż po aplikacji krzywi się z niesmakiem i biegnie wyszorować nadgarstek. Zgadzam się w pełni z niektórymi sugestiami recenzentek co do stajenności tego zapachu, czy wręcz olfaktorycznego odzwierciedlenia ciasnej klatki, w której trupy cyrkowe zamykają swoje słonie tuż po występie.
Kochani, spróbujcie kiedyś powąchać Dahn Oudh Al Shams AJMALA – to dopiero feeria zwierzęcych odchodów, siana wymieszanego z fekaliami i moczem, rozgrzanych kopyt rozgniatających w popłochu nabrzmiałe wilgocią rośliny, to także oddech pełen niestrawionej zwierzęcej karmy i potu bynajmniej ludzkiego. Ale jednak coś w nim jest, i to coś wciąga niemiłosiernie, tak jak robi to DZING! Ta kompozycja L’Artisana jest bezwstydna, może nie do granic bezwstydu, ale zdolna jest niewinnych, którzy się jej nie oprą (czytaj: nie pozbędą z ciała zbyt szybko) zawieść na pokuszenie, sprawić, by gdzieś głęboko w umyśle zakiełkowało coś rubasznego, nieświętego, bydlęcego nawet... (ale niebezpiecznie zaczyna być nam z tym dobrze).
Jeśli miałby to być cyrk - według mnie dzieci tam nie ma, i cukierków jak na lekarstwo, irysy czy żonkile, jeśli zostały rzucone pod nogi roznegliżowanego prestidigatora, za chwilę zostają wymieszane z błotem upaćkanym wydzielinami tresowanych zwierząt. To taki cyrk-orgia, której każdy, kto zakupił bilet, może stać się równoprawnym uczestnikiem.
Naprawdę radzę wytrzymać, aż zapach się nieco uspokoi, aż osiądzie na skórze, wtedy robi się słodki, upojny, wyraźnie wyczuwam tu szafran, ale nie ten z Safran Troublant, tylko taki mocno wysuszony, wręcz pikantny. Jest słodko – zaczepnie, wciąż bardzo seksownie, ale zdecydowanie więcej tu niuansów elegancji, flirtu bez zbytniej perwersji.
Myślę, że proces dojrzewania do DZINGA! Nie jest łatwy (w moim przypadku na pewno taki nie był), choć rozumiem także pełen nim zachwyt już przy pierwszych testach jako czymś dalekim od wszelkich dotychczasowych banałów. Na razie trzymam swój maleńki dekancik na chwile, w których czuję się na niego naprawdę dojrzała i gotowa. Wtedy sprawia mi niemała radochę;)
Używam tego produktu od: 2 lat z duuużymi przerwami
Ilość zużytych opakowań: w trakcie 10 ml (dekant)