Annayake Crème Contour des Yeux Krem pod oczy

Mam lekkiego kręcka jeśli chodzi o kremy pod oczy. Zaczęłam ich używać już w liceum, kiedy przykładowo, kremy do twarzy wzbudzały we mnie jedynie irytację. Mogę odmówić sobie dowolnej pielęgnacji, w bólu dokończyć opakowanie jakiegoś specyfiku, ale krem pod oczy muszę mieć conajmniej dobry. Gdy trafiam na gorszy, zużywam go na szyję i dekolt. Na ten krem Annayake trafiłam pewnego dnia zupełnym przypadkiem na promocji w Douglasie. Jako, że cena wydawała się atrakcyjna i cenię sobie pielęgnację japońską, kupiłam pełnowymiarowe opakowanie bez zastanowienia. Okazało się, że spełnia wszelkie moje oczekiwania i idealnie dopasowuje się do moich potrzeb. Dziwię się czytając, iż jest to krem głównie nawilżający. To kolejny dowód na to, że na każdą skórę dany specyfik działa inaczej. U mnie głównie nawilżający (I to mocno) jest La Mer The eye concentrate, a i tak oceniam go dość wysoko. Krem Annayake daje mi to czego oczekuję od pielęgnacji pod oczy: napina i ujędrnia skórę (również na powiekach!!!), wchłania się momentalnie do matu nie pozostawiając tłustej warstwy, po dłuższym stosowaniu wyraźnie poprawia kondycję skóry niwelujac worki pod oczami. Ogólnie rzecz biorąc rewelacyjnie pielęgnuje delikatną skórę wokół oczu skutecznie ją odmładzając. Opakowanie z pompką jest przy okazji moim ukochanym typem, gdyż nienawidzę babrać się w otwartym kilka miesięcy wcześniej kosmetyku, w którym maczam palce jakby nie patrzeć codziennie.

Annayake to jedna z najpopularniejszym japońskich marek istniejąca na rynku już ponad 30 lat. Produkty zaliczamy do tych z wyższej półki, dlatego cieszę się, że mogłam przetestować mniejsze opakowanie kremu dorzucone do kalendarza adwentowego Douglasa. Testowana przeze mnie wersja to pojemność 7 ml i starczyła na ponad trzy miesiące użytkowania - nie nakładałam dużo kremu, bo nie czułam takiej potrzeby. Minimalna ilość wystarczyła by rozprowadzić ją w okolicach oczu. Miniaturka zamknięta jest w małej czerwonej tubce z dziubkiem, dzięki któremu dozujemy odpowiednią ilość kremu. Producent obiecuje działanie przeciwstarzeniowe, dzięki zawartości wyciągu z kory, redukującej oznaki starzenia, katrizenowi, który regeneruje zmarszczki i wyciągu z korzenia kudzu odpowiedzialnego za stymulację syntezy kolagenu. Są to składniki niespotykane na naszym europejskim rynku i cieszy mnie fakt, że krem za tę cenę zawiera takie surowce, zamiast tony oblepiaczy, co niestety często zdarza się przy produktach z wyższej półki cenowej. Niestety efektu anti aging nie zauważyłam, ale może przy dłuższym stosowaniu rzeczywiście widać różnicę. Krem natomiast bardzo dobrze nawilża okolice oczu (zawiera ceramidy!!) Mam wrażenie, że działa też na cienie pod oczami. Nadaje się na dzień i na noc. Mam problem z suchymi skórkami, które brzydko oznaczają się pod korektorem, jednak z tym kremem makijaż wyglądał naprawdę schludnie. Jestem zadowolona z kremu, jednak nie sięgnę po pełnowymiarowe opakowanie ze względu na jego cenę - 15 ml kosztuje 459 zł!

Miniaturkę kremu znalazłam w kalendarzu adwentowym w zeszłym roku, w końcu nadeszła jego kolej na przetestowanie. Krem pod oczy ma bardzo fajna kremową konsystencję, szybko się wchłania. Stosowalam zawsze razem z serum z basiclab (używam go zawsze z kremami). Krem bardzo fajny, super nawilża, bardzo dobry pod makijaż, podkłady i korektory wyglądają na nim bardzo dobrze. Mała pojemność bo chyba z 7ml starczyła mi na dość długo, nie nakładam kremu pod oczy bardzo dużo A zużycie tej probeczki zajęło mi jakieś 2 miesiące (raczej regularnego stosowania) . Krem pewnie bym kupiła ponownie, bo przyjemnie się go używalo, ale ze wzgledu na jego cene raczej się nie skuszę na pełnowymiarowe opakowanie. Będę raczej polować na probeczke w kolejnym kalendarzu adwentowym :)

Niedawno udało mi się zużyć miniaturkę wielkości 7ml, która trafiła mi się w kalendarzu adwentowym z Douglas. Krem oceniam jako dobry, ale miałam już lepsze i co śmieszne- tańsze od Annayake kremy pod oczy. Produkt ma lekką kremowo-maślaną konsystencję. Doskonale się rozprowadza. W pierwszym tygodniu stosowania wydawało mi się, że niesamowicie nawilża i byłam zachwycona. Ale potem jakoś skóra pod okiem się przyzwyczaiła i efekt nawilżenia nie był już taki jak na początku. Wręcz z każdym dniem był słabszy. No ja osobiście potrzebuję czegoś silniejszego. Jest bezzapachowy. Nie podrażnia. Oczy po nim nie łzawią. Nie zauważyłam żadnego działania przeciwzmarszczkowego. Jest bardzo wydajny. Ja tą małą pojemność używałam miesiąc.

Miniaturkę kremu pod oczy Annayake ultratime lifting anti-wrinkle eye contour care znalazłam w tegorocznym kalendarzu Adwentowym Douglasa. Krem ma mieć działanie liftingujące i przeciwzmarszczkowe, znajdziemy w składzie główne składniki aktywne takie jak Katrizen który naśladuje biologiczne mechanizmy naprawy tkanek i uruchamia proces gojenia, oraz Beautylift składnik który pobudza komórki skóry do wzmożonej produkcji dzięki czemu skóra staje się bardziej jędrna. Krem zamknięty jest w małej tubce z dzióbkiem co pozwala na dozowanie produktu wedle naszego uznania. Opakowanie jest ładne w czerwonym kolorze, a jego pojemność to 7 ml. Mimo tak małej pojemności krem jest bardzo wydajny, starczył mi na miesiąc użytkowania. Posiada subtelny, nie drażniący zapach. Jego konsystencja jest dość gęsta w mlecznobiałym kolorze, krem dość dobrze rozprowadza się po skórze tworząc delikatną warstewkę jednak z jego wchłanianiem trzeba chwilkę odczekać. Na początku używałam go rano i wieczorem, pózniej tylko na noc. Po nocy oczy wyglądają na wypoczęte a skóra pod oczami była dobrze nawilżona i bardziej gładka. Niestety nie zauważyłam żadnego działania liftingującego ani przeciwzmarszczkowego, zmarszczki były i są ale jakby spłycone. Cieszę się iż miałam możliwość przetestowania tak drogiego kosmetyku, na pewno nie zdecyduje się na jego pełnowymiarowy zakup, gdyż krem jest dość drogi a działanie jakie daje mojej skórze pod oczami jest jak dla mnie nie wystarczające.

Miniaturka kremu pod oczy japońskiej marki ANNAYAKE, który znalazłam w kalendarzu adwentowym z Douglas. Ten krem całkowicie mnie zaskoczył i ze względu na działanie, ale również na jego cenę, który już przy jednym produkcie przewyższa wartość całego kalendarza a składał się przecież 24 produktów ! Jest to krem z serii Ultratime, czyli serii stworzonej z myślą o skórze, która potrzebuje przywrócenia młodego wyglądu. Dokładniej mówiąc jest to lifting anti-wrinkle eye contour care i ma za zadanie przywracać naszej skórze elastyczność, wypełniać zmarszczki wokół oczu, ale też unosić powieki. Dodatkowo producent zapewnia, że niweluje cienie pod oczami i opuchliznę, a przy dłuższym stosowaniu skóra w tych miejscach staje się napięta i wygląda zdrowo i promiennie. Tubka ma 7 ml, a krem ma biały kolor i dość gęstą konsystencję. Jego zapach jest kwiatowy i całkiem przyjemny dla nosa. Zaleca się jego nakładanie rano i wieczorem na oczyszczoną skórę od wewnętrznego do zewnętrznego kącika, ale czynność tę wykonać też na górnej powiece. Krem dzięki swojej gęstości jest bardzo wydajny i wystarczy maleńka ilość aby pokryć nim wskazane miejsca. Aplikacja jest dość prosta, a krem łatwo się rozprowadza i szybko wchłania. Ja przyznaję, że stosowałam go jedynie na noc. Przy pierwszych użyciach czułam jedynie nawilżenie, a skóra stawała się miła w dotyku i czuć było, że to krem dla niej. Mam już małe zmarszczki wokół oczu co widać gdy się uśmiecham, więc starałam się zwłaszcza zadbać o tę miejsca. Krem przy stosowaniu codziennym wieczorem wystarczył mi na ponad miesiąc. Po około dwóch tygodniach po aplikacji zaczynałam czuć lekkie napięcie skóry co stosunkowo przy każdym kolejnym użyciu trwało trochę dłużej. Zmarszczki oczywiście nie zniknęły, ale skóra faktycznie miała tendencję do napinania przy każdym użyciu co raz lepiej. W każdym razie muszę przyznać, że produkt mnie zaciekawił i zadowolił. Co do niwelowania ceni to tutaj działanie wspólne ze sztyftem pandą, który sam w sobie już je likwiduje ponieważ używam go regularnie długi czas. Wszystko byłoby pięknie gdyby nie jego cena. Moim zdaniem jednak to kosmetyk, którego cena dla mnie póki co jest do przeskoczenia. Ja jednak z pewnością nie skuszę się na pełnowymiarowe opakowanie, ale cieszę się że miałam okazję go przetestować i poznać markę.