Krem ten kupiłam, by używać na swoje trądzikowe plecy i ramiona. Miałam nadzieję, że zarówno mocznik, jak i kwas salicylowy, coś zdziałają z tym problemem. A pod koniec stał się mazidłem do całego ciała. Kosztował około 45 złotych za 200ml w jednej z drogerii internetowych.
Niestety, jak wspomniałam na wstępie, mam problem z trądzikiem na plecach i ramionach. Ponadto moja skóra na niektórych partiach ciała potrafi się nieźle przesuszyć, doprowadzając wręcz do wyprysków egzemy. Nie mogę więc pozwolić sobie na przerwę w dogłębnym nawilżaniu. To samo tyczy się owych pleców z ramionami, bo jak wiadomo, nawilżanie jest podstawą do lepszego wyglądu skóry, nawet przy trądziku. Ale tak się składa, że w recenzowanym w tym miejscu kremie jest dodatkowo 10% mocznika oraz 2% kwasu salicylowego. Mocznik odpowiada za dogłębne nawilżanie, ponieważ jest humektantem o właściwościach higroskopijnych. Z kolei kwas salicylowy działa przede wszystkim przeciwbakteryjnie i przeciwzapalnie. Potrafi przenikać przez warstwę łojową, dzięki czemu oczyszcza skórę z zaskórników i zwęża pory. Dodatkowo zmniejsza produkcję sebum, delikatnie złuszcza i rozjaśnia przebarwienia. Dwa składniki, których, jak się okazało, w mojej pielęgnacji ciała już nie może zabraknąć. Dzięki temu mazidłu oraz mojej systematyczności pozbyłam się połowy pryszczy z pleców. Bo większość zużyłam właśnie na te problematyczne partie. Pierwsze efekty zobaczyłam już po tygodniu codziennego smarowania, a takie największe zmiany dostrzegłam po trzech tygodniach. Końcówkę postanowiłam zużyć na całe ciało, żeby sprawdzić, jak bardzo będzie nawilżał. I powiem Wam, że moja dotychczas ulubiona emulsja z Ziai się chowa. Na przykład nogi i pośladki, które również szczotkuję na sucho, stały się niewyobrażalnie miękkie i fizycznie oraz optycznie gładkie w połączeniu z owym kremem. Skóra była genialnie nawilżona, nie tylko powierzchniowo. Aż żałuję, że nie używałam go już wcześniej na całe ciało. Co prawda troszkę wadzi mi fakt, że pozostawia lekko klejącą warstwę (nie tłustą), która do najprzyjemniejszych nie należy, ale da się do tego przyzwyczaić. Także bardzo Wam taki kremik polecam. Jeśli borykacie się z suchością lub trądzikiem na ciele, to może on być Waszym wybawieniem :).
Konsystencja jest idealnie wyważona, czyli pomiędzy gęstą a rzadszą. Takie mleczko, które nie spływa po skórze. Nie bieli oraz bardzo gładko i szybko się rozprowadza. Jako, że to produkt paradoksalnie cięższy (bo z pozoru jest lekki), to wchłania się powoli. Ostatecznie, jak już wspomniałam wcześniej, zostawia lepki film, do którego można po pewnym czasie się przyzwyczaić.
Zapach to czysty olejek eteryczny z mięty. A jak pachnie mięta to każdy wie. Świeżo do potęgi i trochę pudrowo. Tylko, że to nie zasługa substancji zapachowych, a prawdziwego olejku z mięty w składzie. Daje on też na skórze subtelne uczucie chłodu.
Opakowanie mojej pojemności to biały, plastikowy słoik. Szata graficzna jest minimalistyczna, w biało-błękitnej kolorystyce. Dla mnie to wygląda jak połączenie stylu aptecznego ze stylem kosmetyków naturalnych. Prezentuje się to czysto i estetycznie. A ja lubię, kiedy moje kosmetyki mają wygląd cieszący oko. Pojemności do wyboru to 50 oraz 200ml.
Zalety:
- Dogłębnie, intensywnie nawilża
- Pomaga zredukować trądzik na ciele
- Świetnie działa na zrogowaciałych miejscach
- Subtelnie chłodzi
- Mocno pachnie miętowym olejkiem eterycznym
- Idealnie wyważona konsystencja
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
Wady:
- Zostawia lekko klejącą warstwę na skórze (nie tłustą), ale można się do niej przyzwyczaić
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie