Tak, bardzo lubię kosmetyki, które "sprawiają, że moja skóra jest zadbana i gładka". Lubię też wszystko, co ma rosyjskie konotacje, dlatego gdy lata temu będąc na zakupach w sklepie Indigo, i zobaczyłam krem o nazwie "Matrioshka", natychmiast zdecydowałam się na zakup (zwykle długo się zastanawiam, zanim coś kupię; w tym przypadku naprawdę nie zwlekałam :D). Jestem uzależniona od kremowania rąk, co ma odzwierciedlenie w ich nienagannym stanie - nie zależało mi na intensywnej pielęgnacji, czy regeneracji, gdyż moje dłonie tego nie potrzebują; najmocniej intrygował mnie zapach. Jak pachnie "Matrioszka"? - głowiłam się... Mimo, że kupowałam ten krem w sklepie stacjonarnym, pani ekspedientka niestety nie miała testera tego kremu... Zakup był zatem w ciemno. No, w prawie-ciemno... Wtedy znałam już bowiem "Siódme niebo" od tej marki i byłam nim po wielokroć zachwycona; tym razem chciałam przetestować ten egzemplarz. Zarówno intuicja, jak i zdrowy rozsądek, podpowiadali mi, że będzie to kolejny rozpieszczać zmysłu powonienia i rewelacyjne nawilżenie... - i tak też było! Pełnowymiarową buteleczkę zużyłam już dawno, dawno temu (krem poznałam blisko 10 lat temu), ale nie miałam wtedy konta na wizażu - stąd takie opóźnienie w zrecenzowaniu. ;) Dzisiaj znalazłam próbkę "Matrioshki". Rozcięłam saszetkę, wyciągnęłam z niej trochę kremu i odświeżyłam sobie pamięć. Rzeczywiście, moje serce zadrżało z zachwytu w podobnym rytmie, jak wtedy, gdy pierwszy raz nałożyłam ten krem na swoje dłonie.
Nie wiem, jak sprawdzi się w przypadku skór problematycznych, ale nawilżenie i cudowny zapach macie jak w banku! Bogactwo składników aktywnych zawartych w kremie, takich jak:
- olej ze słodkich migdałów,
- masło shea,
- masło kakaowe,
- wosk pszczeli,
- witamina E,
- gliceryna,
- alantoina,
- D-pantenol,
brzmi zachęcająco i być może obietnice Producenta w kontekście regeneracji zniszczonych rąk nie muszą być fałszywe. Szczególnie, że 15% poprawa kondycji skóry przy systematycznym stosowaniu przez miesiąc brzmi uczciwie; nikt tu nie gwarantuje żadnej niemożliwości i bankietowej poprawy po pierwszym użyciu kremu.
Dodam również, że krem odznacza się lekką formułą, extrawydajnością (przy ogromnej pojemności!) oraz błyskawiczną wchłanialnością; zapewnia wyraźne wygładzenie i zmiękczenie naskórka, porządnie nawilża, a pachnie... pachnie przez całe, długie godziny!
Jak pachnie "matrioszka"?
Bo to, że intensywnie, długo i prze-wspaniale, to już wiemy.
Nie jestem zbyt dobra w wyłanianiu poszczególnych nut zapachowych w kremach, dlatego posłużę się opisem Producenta.
Wymienione zostają:
- białe piżmo,
- czekolada,
- wanilia,
- pralina,
- jaśmin,
- konwalia,
- róża,
- drzewo sandałowe,
- kokos,
- mango,
- malina,
- brzoskwinia,
- pomarańcza,
- cytryna
Jak na mój nos, krem jest w sumie zbliżony do herrerowskiej "Good Girl" i faktycznie, kompozycja zapachowa jest podobna. Pewnie dzieje się to za sprawą obecności czekolady, pralin, wanilii, jaśminu, konwalii, drzewa sandałowego, piżma i cytrusowych nut w obu przypadkach. Jeśli tak, jak ja, nie przepadacie za słodyczami w kremach i balsamach, to mimo wszystko nie skreślajcie "Matrioshki"! Gdybym nie zajrzała do ściągawki, w ogóle nie pomyślałabym, że jest tam czekolada, czy pralinka! Przede wszystkim czuję tu białe piżmo, wanilię, jaśmin, różę, doprawdy pięknie ujętą konwalię (co jest rzadkie w wyrobach okołoperfumeryjnych), drzewo sandałowe, mango, brzoskwinię, malinę i cytrusy. Powiedziałabym, że jest to zapach kwiatowo-owocowy, który obiera słodki orientalny kierunek, i nie pomyliłabym się.
Rozpisałam się trochę, prawda? Nie wiem, czy potrzebne jest tu jakieś podsumowanie... Po co cokolwiek przedłużać? Nie jest to konieczne, bo wszystko już zostało powiedziane. Polecam. Po prostu – polecam. :)
Aha! No i przyznaję miano HITU! ♥️
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie