Oceniam odcienie:
Tangerine Please
Pinkabilly
Pierwszy - to lekko morelowy, ciepły odcień, w nutach pomarańczowych (faktycznie - jest mandarynkowo!).
Drugi - jasny, dziewczęcy róż, taki bardziej klasyk.
Trzeba tu od razu zaznaczyć, że róże są pastelowe i dość jasne, niech Was nie zmyli intensywny kolor samego sztyftu. Oglądałam ostatnio na YT filmik Wiskoli, która testowała właśnie te róże, i bardzo trafnie opisała, więc pozwolę sobie zacytować - że kolory nakrętek, a nie samego wewnątrz sztyftu, oddają ostateczny odcień na policzku.
Bo na policzku oba odcienie wyglądają pięknie - są pastelowe, delikatne, dają dziewczęcy efekt. Nasycenie można stopniować bez obaw, za co duży plus. Świetny, świeży look naturalnie zarumienianej skóry, trudno z tym produktem o efekt przesady i tandetnego, wybijającego się rumieńca.
Oba kolory nie zawierają żadnych drobinek, żadnych brokatów, błysków.
Aplikacja:
Produkt ma formułę kremową, wymaga więc właściwej aplikacji. Jednak nie powinno Was to odstraszyć, bo to naprawdę świetnie współpracujący sztyft. Przede wszystkim nie jest zbyt tłusty, ale odpowiednio twardy, kremowy w sam raz - nie maże się po twarzy, nie daje tłustej powłoki, zarazem nie jest zbyt suchy i toporny. Bardzo gładko się nakłada, łatwo wnika w skórę i pozostawia złudzenie totalnie naturalnego zaróżowienia, żadna warstwa produktu nie odznacza się na twarzy jako tłusta czy kremowa.
Oczywiście trzeba pamiętać, że formuła tego typu może rozpuścić lub zetrzeć nam puder mechanicznie, jeśli sztyft nałożymy na koniec. Dlatego nakładam go bezpośrednio na podkład, i dopiero potem pudruję twarz. Miejsca z nałożonym różem L'oreal omijam, utrwalam go tylko różem w kamieniu (tak robię zawsze w przypadku kremowych produktów - nawet mimo tego, że ten akurat róż wydaje się zastygać na twarzy).
Kiedyś celem przetestowania nałożyłam go już na puder i może nie wyglądało to źle, jakoś się wtopił, wyjść z domu by się dało, ale jednak widać było, że pod warstwą różu nie ma już podkładu, który znikł razem z pudrem, więc nie polecam tego sposobu. Zdecydowanie lepiej aplikować na podkład, potem utrwalić czymś sypkim lub prasowanym, jeśli ktoś lubi.
Zwykle nakładam na twarz bezpośrednio ze sztyftu, lekko wklepuję palcem i na koniec robię starannie delikatną chmurkę rozcierając całość pędzelkiem. W ten sposób blenduje się jak marzenie - idealny woal różu, bez widocznych granic.
Trwałość - jak wspomniałam, nie noszę tych produktów solo, ale utrwalone jeszcze różem w kamieniu, ale myślę że nie ma to aż tak dużego wpływu na ich trwałość. Zarówno jeden, jak i drugi kolor po zastygnięciu same w sobie wydawały się bardzo trwale zespolone z cerą. W ciągu dnia nie obserwowałam żadnego blaknięcia koloru czy tym bardziej ścierania, wszystko zawsze wyglądało elegancko.
Opakowania są ładne, estetyczne, nawiązują do całej stylistyki nowej linii L'Oreal. Dobrze zakręcane, zatyczka sama się nie zsuwa, wykręcanie sztyftu działa bezawaryjnie.
Cena - to już mankament, bo czeka nas spory wydatek. Ja swoje egzemplarze kupowałam na promocji i tak polecam zrobić, bądź polować w sklepach internetowych (tam można zapłacić o wiele mniej). Dla mnie regularna cena jest absurdalna - choć z drugiej strony, mamy produkt świetnej jakości i bardzo wydajny (zużył ktoś z Was kiedyś cały róż?);)
Zdecydowanie polecam, ja jestem bardzo zadowolona - i z kolorystyki, i z wykończenia, z samej formuły. Tak właśnie powinny działać i wyglądać róże w sztyfcie. Tak trzymać L'Oreal!
Zalety:
- świetna formuła, piękne wykończenie, kolorystyka; trwałość, wydajność; odpowiednio nałożony nie kłóci się z podkładem; możliwość stopniowania efektu
Wady:
- zbyt wysoka cena regularna
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie