Wielu rzeczom i sprawom jestem wierna, ale na pewno nie perfumom - w tej kwestii bywam raczej niczym promiskuityczna femme fatale, równie szybko się zakochująca, jak i odkochująca, zapominająca, rzucająca do niedawna ulubiony flakon w ciemny kąt. Zupełnie jak vamp w stosunku do mężczyzn - co pół roku inny, a każdy związek to zamknięty na zawsze rozdział. Perfumy kojarzą mi się z ludźmi, miejscami, uczuciami, są jak interaktywne albumy ze zdjęciami, jak pudełko z pamiątkami, które ma moc teleportacji i ożywiania umarłych. Przywodzą na myśl czasy, które już dawno przeminęły - niedopite kieliszki wina, niewypowiedziane słowa, inne myśli i inne gwiazdy na niebie... Nie lubię się cofać, wolę patrzeć przed siebie i wciąż się zmieniać. A do tego szukam księcia na białym koniu.
Tak też było u mnie zawsze z perfumami - z każdym kolejnym flakonem miałam nadzieję, że to ten, jedyny, wymarzony: złożony - choć prosty, wyszukany - ale bezpośredni, romantyczny i szalony, wagabunda na motorze w tweedowej marynarce. Każdy jednak okazywał się być, prędzej czy później, nie dla mnie...
Dopóki nie poznałam Let It Rock. Kocham Vivienne, tę starą wariatkę - do kompletu z ramoneską i kraciastą spódnicą brakuje jej jeszcze tylko miotły. Okazało się, że niepozorny, wręcz kiczowy flakon, wrzucony przelotem do koszyka w popularnej drogerii, zakupiony "po promocji" - że to właśnie ten, a nie inny. Na początku myślałam, że będę z nim tylko spędzać rockowe wieczory - miejskie, ciepłe, festiwalowe, z butelką alkoholu w ręce albo w miejskim pośpiechu, w tramwaju, w przerwie na obiad. Ot - taki gitarzysta lokalnego zespołu - sympatyczny chłopak, ale bez zobowiązań, na męża się nie nadaje. Aż minęła wiosna, lato, zapach się ulotnił i okazało się, że bez niego już nie umiem, że żaden inny tak się nie nadaje i do tańca, i do różańca.
Ten zapach jest dla mnie jak skórzana kurtka - do wszystkiego i wszystkiemu nadaje charakter. Można doń włożyć i kraciastą koszulę, i Marten\'sy, i małą czarną, i perły, i wyciągniętą bluzę.
Jeszcze sprawdzałam, szukałam zastępstw, ale żadne Shalimary, Angele, ani inne paczule mi nie pasują. Ta jedna, zatęchła, lekko wionąca uryną paczula z szafy babci Vivienne, mi odpowiada.
A Luca Turin i Tania Sanchez dali 4/5. :-)
Używam tego produktu od: 2009/2010
Ilość zużytych opakowań: chyba 3