Perfumy luksusowe, niczym te z wyższej półki pachną... ,,drogo", choć takie nie były (kupiłam na początek wersję 75 ml w spreyu, płaski flakonik charakterystyczny dla Coty- butla nie powala, ale jest). Podobał mi się też ich delikatny fiołkowy kolor.
Intrygujące, jakby miały w sobie jakiś sekret, wymagający dopiero odkrycia, którego może dokonać tylko ta jedna jedyna kobieta, Kobieta Prawdziwa. Noszą w sobie wyzwanie, jakąś bezczelną śmiałość, która dopiero pod koniec projekcji przechodzi przez wytrawne nuty w starym stylu do pokorniejszych akcentów.
Pierwsze wrażenie- świdrujący, dający mocno po nosie (ten anyż!...) wszędobylski, ostry, ciężki. Na szczęście nie poddusił moich nadziei co do niego, byłoby szkoda :) Pachniał wtedy zupełnie jak męski zapach, moja pierwsza myśl była taka, że pomylili flakony na linii produkcyjnej i do mojej butelki wlali męskiego Beckhama :D Rzecz dziwna, bo chwilę później był już zapachem wieczorowym, nadal wyzywającym i nieposkromionym, ale z tą nutą kobiecej elegancji, tajemniczej i mrocznej, spojonej pożądaniem, nie do pomylenia z żadną inną. Długa nuta waniliowo- kwiatowa i bursztyn w bazie, cud miód i perła. Perfumy kapryśne, czasem odczuwałam je jak erotyczną gorączkę, a bywało, że jakby same się na mnie ,,hamowały", powściągały ten skryty żar, jakby zastygały na wierzchu, prezentując tylko okrutnie zimny i wyrachowany szyk. Czułam się w nich zmysłowa jak wamp, rasowa kusicielka, biodra same się kołysały do taktu. W uszach pierzaste kolczyki, wysokie buty i Signature na szyi- całą jesień i trzy czwarte zimy tak go nosiłam, to był mój hit, dopóki nie spotkałam na swej drodze Twilight SJP. Zdążyłam do tego czasu zużyć ponad połowę butelki.
Kiedyś do nich wrócę.
Używam tego produktu od: pół roku
Ilość zużytych opakowań: pierwsze