Chłodny, czysty i świeży, a przy tym bardzo kobiecy.
Nigdy w życiu sama nie kupiłabym tych perfum. Powód? Ten dziwaczny, wręcz odrzucający mnie flakonik. No bo kurczę, co to jest za dziwadło? Kto wpadł na taki durnowaty pomysł w ogóle?!
Ale...otrzymałam w prezencie 100 ml i widzę, że w praktyce są to dwie kule, każda po 50 ml, które złączone razem tworzą kapsułę. Bardzo futurystyczne, spodziewałam się więc jakiegoś dziwacznego tworu, kompozycji tnącej nozdrza niczym szpikulec wbijający się w lód. Bałam się tych perfum, choć dziś w duchu śmieję się sama z siebie. Bo to ładne perfumy są, naprawdę!
Carolina Herrera 212 to przeogromny bukiet białych kwiatów. Na mojej skórze najmocniej wybijają się gardenia, konwaliowy wianuszek, lilia i jaśmin, nawet i piwonia uśmiecha się do nas już od początku. Gdzieś w tle, ale zdecydowanie z tyłu jest nieśmiała róża, tuż obok niej frezja, niemniej jednak, dominują kwiaty białe, zdecydowanie :) Cały ten bukiecik zdaje się być duszny, ale nic z tego - ową duszność i ciężar łagodzą cytrusy i bergamota, nadająca nieco herbaciany charakter całej kompozycji. Wszystkie składniki podbija piżmowa kołderka, miękka i delikatna, a koło niej dumnie kroczy drzewo sandałowe.
No i tak: pierwsze skojarzenia? Wiosna, oczywiście! Ale taka późna, to już właściwie lato...okolice maja i czerwca. Nie jest jeszcze upalnie, ale słońce daje już o sobie znać i to widać, słychać i czuć. Mamy ogród, a w ogrodzie wśród drzew i krzewów, suszy się świeżutkie pranie. Kobieta, która je rozwiesza, sama przed chwilą wyszła spod prysznica - umyła ciało kwiatowym mydełkiem, włosy cytrusowym szamponem, wytarła się świeżo upranym i wysuszonym przez wiatr ręcznikiem i narzuciwszy lekką sukienkę, pilnie dokańczała domowe obowiązki. Pilnie, bo spieszyła się do pracy, i to jakiej pracy!
Już niedługo sukienkę zamieni na elegancki kostium w duecie z białą koszulą, na stopy włoży ekstra szpilki, świeżo umyte włosy zepnie w klasyczny, a jednak nowoczesny kok. Jeszcze tylko makijaż, odrobina perfum, aktówka w dłoń i może ruszać w drogę.
212 to zapach kobiecości, ale takiej chłodnej i zdystansowanej. Kobiety, która jest typową businesswoman, która wie, czego chce i z łatwością po to sięga.
Twarda, nieprzystępna i według wielu zimna, ale każdy, kto ją zna wie, że to tylko swego rodzaju przykrywka. Potrafi się śmiać, zwłaszcza w towarzystwie ludzi, których lubi i kocha. Jej głos nie jest tylko od tego, by wydawać polecenia, ale i od tego, by czule przemawiać do najbliższych i by czytać dzieciom bajki na dobranoc. Jest człowiekiem, nie ma serca z kamienia - dba o swój wizerunek tzw. żylety, a i tak w głębi duszy wiemy, że za tymi, którzy są dla niej najważniejsi, skoczyłaby w ogień.
Kocham te perfumy, są idealne dla mnie, stuprocentowej kobiety, którą się czuję i którą jestem. Doskonałe na wiosnę, są zapowiedzią czegoś pięknego, prawdziwego rozkwitu i pełni szczęścia. Choć zimne niczym stal, to jednak pozwalają poznać się od tej ludzkiej, ciepłej i pełnej miłości strony.
Trwałość mogłaby być lepsza - jakieś 4 h i po zawodach, ale jestem wyrozumiała, wszak to perfumy wiosenne, a więc lekkie i nieprzytłaczające :).
To zapach z gatunku bezpiecznych, chyba nie znam osoby, której by nie przypadły do gustu. Harmonia, mydlano-kwiatowy charakter, delikatna, nienachalna słodycz i lekkość to coś, co sprawia, że mogą go używać panie w każdym wieku.
Warto je poznać, mimo tego paskudnego flakonu (ja bym naprawdę zmieniła go na inny, ale co poradzić?). To jedna z piękniejszych metafor kobiety, jakie dane mi było poznać w perfumowym świecie.