Mam nabożny stosunek do ikon kinematografii. Nie wynika to tylko z faktu takiego a nie innego (filmoznawczego) wykształcenia ale z dziecinnej chęci podpatrywania, doganania, pochwytywania gwiazd oraz quasi naukowych zakusów zgłębienia fenomenu ikon w ogóle.
Kocham MM (którą moi mili koledzy po fachu zwykli byli nazywać "białą bezą z wisieńką na wierzchu\'), kocham BB, wielbię Marlenę, Grace Kelly, Jean Harlow. Pierwsza popkulturowa liga. Epigonem tychże jest w obecnych czasach Nicole, niby misternie wygładzony blond wamp jest ale jakiś już inny, wykastrowany taki, bez diamentowych sztyletów ukrytych w źrenicach. (Scarlett J. celowo pomijam, to osóbka kokieteryjna, apetyczna, ale wyraźniej ją widzę w otoczeniu amerykańskich boisk i budek z hotdogami niż na skrzącym od czerwieni, welwetu i biżuterii piedestale wampizmu).
Dziwnie długo pozostawałam więc obojętna na wyraźny przekaz Laurena. Mam na myśli, wracając do głównego tematu, kampanię reklamową Notoriousa. Dziewczyna z blond falą, ubrana nieco z 40\'s glamouru i z 70\'s sexapilu, oparta niedbale o
wehikuł, którym mogłaby by od biedy podróżować Norma Desmond (Sunset Boulevard), to przecież powinno wystarczyć, powinno wysłać wyraźny, na miarę czerwonej lampki w zwojach mózgowych, sygnał. Podziałało po x-którymś tam razie, i to dopiero jak już zapach został poznany i ulubiony (znak nieodzowny, że RL - podobnie jak Burberry, Versace, Davidoff, Herrera i kilku innych - mimo i czynionych prób by przedostać się do mojej świadomości nie jest na razie w stanie).
No więc przejdźmy po tych przydługich wstępach do dania głównego. RL obdarza nas pięknym, ciężkim, wykończonym jak przystało na klasyków, solidnym korkiem, flakonem. Zapach jest mój od pierwszego momentu. Nigdy na dobrą sprawę nie opuściłam perfumiarstwa z pierwszej połowy XX wieku - L\'Heure Bleue, Shalimar, Chanel 5 - to moja familia na życzenie.
Nowości, owszem, lubię, kupuję, bawię się przez kilka dni pod rząd, ale gdzież im tam do zacnych irysowych pudrów guerlainowskiej socjety... Gdzież to delikatnego złota Chanel. Notorious jest taki stamtąd. Perfumy przez duże P. Bez mizdrzenia i kokietowania amerykańskiej dziewczyny z czapeczce Von Dutch.
Kocham ten wysokopienny czar i dystans, spokój chłodnego kryształu i leniwą czekoladowość serca.
To czysta magia, umieścić kondens gwiadorskiej postawy w butelce, zakorkować go i puścić w świat zwykłych śmiertelników.
Mam więc i ja coś z lolity o śniącym spojrzeniu Jean Harlow, coś z niepokojącego obie płcie szyku Marleny, coś z niestarzejącej się twarzy Grace Kelly i przerażająco morderczego wdzięku bohaterek Hitcha.
Notorious to szkatuła z płynnym, iskrzącym od znaczeń słowem glamour, nie widzę innych dróg interpretacji.
Zapach zawiera egzotyczne kwiaty kosmosu, to one właśnie, te dziwne kwiatki o brunatnej barwie i niereguralnych płatkach przydają zapachowi tą ekstremalną dawkę czekolady w którą można się wwąchiwać godzinami. Czytałam, że niektórzy dopatrują się w kompozycji męskich nut. Czy ja wiem... Nie przepadam za niczym co ma w nazwie \'homme\' lub \'unisex\', jestem wyczulona na cienki balans w zabawie między płciami (wszędzie indziej tak, w perfumiarstwie jakoś zupełnie nie tędy droga), niczego takiego w Notorious nie dostrzegam. Co więcej, nie wyobrażam sobie faceta w tak kobieco nasyconym zapachu, i to typem kobiecości extremalnej, przejętej przez kulturę na potrzeby mas i zniewolonych wielbicieli...
Używam tego produktu od: sierpień 2011
Ilość zużytych opakowań: w tr. 50 ml