To nie ona.
Swoje perfumy Eau de Lierre zamówiłam w ciemno, albo raczej omyłkowo,otóż:
otrzymałam w swoim czasie 2 pudełka z Galilu (paczki z kosmetykami, perfumowane). W pierwszym zapachu z pudełka się zakochochałam, niestety nie było informacji o zapachu. Napisałam do sklepu wiadomość w związku z tym, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Za niedługo zamawiałam znów kosmetyki, pudełko znów pachniało i to łudząco podobnie do poprzedniego. Zmylona tym zamówiłam zapach (opisany tym razem) - Eau de Lierre, a swój błąd odkryłam wąchając otrzymane perfumy i próbkę dołączoną w prezencie, która okazała się TYM pierwszym, obłędnym zapachem. Trochę zaplątałam, ale tak właśnie było.
Niewymowne piękno bluszczu zawsze było dla mnie symbolem tajemnicy, choćby dlatego, że nie lubi on światła.
Mury zdobyte przez bluszcz wyglądają dla mnie jak brama do innego świata i wywołują specyficzny nastrój. Jego pędy są tak silne, że potrafią zniszczyć budowle.
Bluszcz jako taki, nie ma zapachu, można go sobie wyobrazić, kojarzyć, jak choćby ja - z filmem \'Poison Ivy\'.
Przez długi czas zwlekałam z wymianą perfum, bo moja podświadomość była już tak nastawiona na bluszcz, że nie mogłam się z tym pogodzić, że muszę je oddać.
Dalej powinno następować zdanie: "Rozsądek jednak wziął górę...", ale w rzeczywistości, to sam bluszcz mnie zawiódł - moje jego wyobrażenie i zderzenie z rzeczywistością.
Jeśli któraś z Was widziała film "Trujący bluszcz" z 17-letnią Drew Barrymore - to właśnie o taką personifikację, taki wyobrażenie bluszczu mi chodziło.
Młody, seksowny, skłonny do szaleństwa, tajemniczy.
Taki jak Ivy w filmie - piękna, przyciągająca, toksyczna, ale jednocześnie świeża.
Być taka jak Ivy bym nie chciała. Bywać... może? :) (I biorę tu pod uwagę nie jej postępki, a sposób zachowywania się i poruszania, język gestów, zmysłowość.)
Zapach ten powinien przede wszystkim zapadać w pamięć, nie być obojętnym.
Pogłębiać swoje ziemiste wnętrze.
A on właśnie ginie.Jest tylko głowa - nie ma serca, nie ma głębi - domu, w którym zielone liście mogłyby zamieszkać.To nie ten bluszcz, to nie ona.
Pierwsze 10 - 15 minut jest \'moje\'. To ten zapach bluszczu - a raczej jego wyobrażenie, po deszczu, jak na pierwszym zdjęciu (nie biorę pod uwagę sceny...). Intensywniejszy w swojej zielonej nucie, oplatający - to czego oczekiwałam.
Bez aromatycznej \'chmury\'.
Ciemna, ziemista zieleń. Chłodna i gorzka.
W nutach zapachowych oznaczona właśnie jako bluszcz.
Po tym czasie zapach ze mnie znikał. Zaciągałam się kilka razy, bo pierwsze momenty były naprawdę upajające, a potem zapominałam o nim, zajmowałam się czymś, i wtedy wyparowywał. Kiedy nosem wracałam, było to już zupełnie coś innego. Słabsze, kwiatowe, bez wyrazu, stopniowo zapach w ogóle zanikał...
W nutach oznaczone dalej są zielony pieprz, palisander, piżmo. Ja tego nie czułam, nie czułam w końcu w ogóle żadnego zapachu, jakieś kwiatowe popłuczyny może, ale z uporem perfumowałam nadgarstek, żeby coś poczuć.
Znam teorię, według której idealny zapach, to ten którego z czasem nie wyczuwasz na sobie, ale jej zwolenniczką nie jestem, tłumaczyć się nie będę. ;) Jedyne co spodobało mi się w stu procentach to flakon z piękną grafiką z liśćmi bluszczu. Bardzo solidny.
Zrażona trwałością zwróciłam perfumy, nie był to zapach jakiego oczekiwałam, a za takie pieniądze (zdecydowałam się na 100 ml) chciałam pełni satysfakcji. I szczerze powiedziawszy, po tym jak poznałam kilka innych zapachów Diptyque, mogę powiedzieć, że ten jest najsłabszym z poznanych - najmniej ciekawy i najmniej trwały.