Nie najgorszy, ale jednak nie idealny, a już na pewno nie ultralekki.
Słowem wstępu: cały czas szukam ideału jeśli chodzi o filtry słoneczne na twarz, a właściwie takiego konsensusu pomiędzy dobrą ochroną, składem i wygodą użytkowania. Make Me Bio to był krok w dobrą stronę, ale jednak do ideału też mu zabrakło...
Moja cera: sucha, wrażliwa, z tendencją do odwodnienia, podrażnień, z pierwszymi zmarszczkami mimicznymi; karnacja jasna z przebarwieniami i piegami w sezonie.
Jak stosowałam? Jako codzienny krem na dzień z filtrem.
# OPAKOWANIE:
Oj bardzo wygodne!
Ciśnieniowa pompka pozwala praktycznie w pełni wykorzystać krem do samego denka - mimo że opakowanie nie jest przezroczyste i nie da się tego zauważyć to jednak po wadze zużytego kremu czułam, jak w żadnym innym, że jest absolutnie puste...
Pompka nie zacina się, miękko i wygodnie pracuje dozując odpowiednią porcję kremu, zamyka się otwiera za pomocą mechanizmu lewo/prawo, a zewnętrzna przezroczysta nasadka odcina higienicznie dostęp do kosmetyku już całkowicie.
Design w pełni w moim guście - minimalistyczny, trochę apteczny, z delikatnym muśnięciem kolorem, gustowną czcionką. Jedyne czego się mogę doczepić to tylko żółte napisy, które są mało widoczne, poza tym super!
# PRODUKT/DZIAŁANIE:
1. Krem ma typowo biały kolor oraz konsystencję w kierunku gęstej, mimo to nakładał się całkiem dobrze i bez jakiegoś większego problemu jak to przy tłuściochach.
Jedna porcja z pompki wystarczyła mi spokojnie na pokrycie sowitą ilościa całej twarzy, a także zajechanie nawet na szyję.
Producent twierdzi, że krem posiada lekką konsystencję (ultra light), która szybko się wchłania. No trochę między bajki można to stwierdzenie włożyć - konsystencja na pewno nie jest ultralekka, raczej w kierunku tłustej, no i dobrą chwilę się wchłania, a przy wysokich temperaturach pozostawia delikatnie tłustawą warstwę (na szczęście twarz mimo to się nie błyszczy).
Nie uczulił, nie podrażnił, nie zapchał (o dziwo! bo bardzo sie o to bałam przy jego konsystencji...)
2. Wydajnością mnie zaskoczył, bo wystarczył mi praktycznie na cały sezon słoneczny...
3. Przeznaczony jest do codziennej pielęgnacji skóry twarzy, może być stosowany zarówno rano, jak i wieczorem, jednak ze względu na SPF 30 stosowałam go tylko i wyłącznie na dzień.
4. Filtr uważam, że jest dość stabilny, bo przy mojej wrażliwej, jasnej karnacji sprawdził się zarówno w warunkach słoneczych w naszym kraju, jak i na wakacjach w Grecji, gdzie słońce jednak mocniej oddziałuje... Ochronił skórę przez szkodliwym działaniem promieni bez żadnego problemu, jednak odrobinę bieli, co trzeba wziąć pod uwagę przy jego wyborze bo nie każdy ten efekt na twarzy lubi.
5. Zapach tego kremu mnie osobiście bardzo przypadł do gustu - delikatny, naturalny, przyjemny, słodko-cytrusowo-ziołowy. W ogóle bardzo charakterystyczny w nucie, z którym się jeszcze nie spotkałam.
6. Skład tego kremu oceniam nawet nawet w porządku, ale jednak jest dość długi.
Na plus: aloes na drugim miejscu w INCI, a także dobroci z oliwy z oliwek, slodkich migdałów, lawendy czy masło shea, witamina E.
Warto zwrócić uwagę na kilka rzeczy: filtr słoneczny na bazie Titanium Dioxide, który bieli i może podrażniać; gliceryna, silikon i parfum w składzie, które nie każdy jednak lubi; przy samym końcu INCI jeszcze kwas salicylowy (na mojej cerze normalnie mocno mnie przesusza a nawet podrażnia, ale tutaj problemu nie miałam) oraz kwas sorbowy (konserwant, który może uczulać).
Musze powiedzieć, że mimo wszystko polubiłam się z tym kremem i on z moją cerą, także jeśli nie odnajdę ideału który będzie się ładnie wchłaniał, dobrze chronił i miał dobry skład to pewnie jeszcze do Make Me Bio wrócę.
Jednak 3 gwiazdki to mój max dla niego, głównie ze względu na małe niedociągnięcia w składzie i zdecydowanie nie-ultralekką konsystencję.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie