Jak zwykle dzięki uprzejmości WIADOMO KOGO dane mi było poznać takiego jednego ...cudaka...
Mój nos wędrował już w niejedne kazamaty, obszary podejrzane, piwniczne meliny, olfaktoryczne urwiska, z których nawet czasami spadał, ale zawsze wstawał, otrzepywał się, składał do kupy i lazł dalej szukać. W tych swoich podróżach po terra incognita, mieszając sacrum z profanum odchodził powoli nos od tematów bezpiecznych, ładnych dla oka i ucha, kultowych (jak ja nie lubię tego słowa...), by rzucić się w wir szaleństwa, dać się otumanić, albo raczej opętać nowemu, oddać się wręcz krwiożerczemu bożkowi poznania.
No i poznawał.
Ma nos blizny, strupy bywają i zadrapania, ale cieszy się jak głupi, bo zna coraz więc.
I poznał Fumidusa.
Dym.
Odmieniany przez wszystkie przypadki, gęsty, biały, nie pozwalający otworzyć oczu, bo zaczną łzawić. Gryzący, wsiąkający w ubranie, włosy i ciało dym. Jaki? Z ogniska właściwie, ale i z wędzarni. Bo to nie jest czysty dym z polanek kulturnie ułożonych przez harcerzy. To dym typowo jesienny, mający w sobie słuszna porcję zwiędłych liści, niosący ze sobą chłód października, nawet mroźność listopada, a jednocześnie słońce skryte za mgłą, zapowiadające nadchodzącą zimę. Miejscami dym bawi się ze mną w jakieś dowcipasy pt "a co wędzimy?? A MAKRELĘ!!" Próbuje zwieść wtrętkami o spożywczych konotacjach, jednak domyślam się, że to zasługa polania suto dymu dębową beczką w której kąpią się myszowate - w skrócie whiskey. Obraz nadal przewrotny, bo to co powinno być na końcu, jest na początku, aż strach pomyśleć do czego zmierzamy...
Fumidus jednak ani na chwilę nie pozwala odetchnąć i powoduje, że co kilka minut pakuję nos w nadgarstek, łapczywie wdychając...no właśnie, co? Co tym razem wylezie z dymu?
A wyłazi faza "pomiędzy", czyli kartoflisko. Świeży sok z ziemniaków. Czy ja tu muszę coś dodawać?
Potem zapach zachowuje się, jak ten mały irlandzki dziadol, leprokonus. Wywala na wierzch jęzor i mówi "a figa!!!". No bo zdziwienie, jakie maluje się na mojej twarzy, gdy wyczuwać zaczynam zielone badyle a w szczególności wetiwer jest ogromne. Tak, jakby z jesieni przeskoczyć od razu w porę wiosenną. Dym unosi się gdzieś daleko, ale zastępuje go klasyczne drewienko, dębowe, które piękne podtrzymuje dymne konotacje.
Zapach jest mocno zaskakujący, kompozycja odwrotna do spodziewanej, dowcipny, ale i...PIĘKNY! Piękny w tym swoim poplątaniu, inności, przewrotności.
Jestem przekonana, że to zapach dla wąskiej grupy odbiorów, bo zdecydowana większość uzna, że nie chce pachnieć grillem (takie określenia usłyszałam w telegraficznym skrócie).
Natomiast te z Was, które kochają dym... Myślę, że macie...ostatnie słowo z filmu :]
https://www.youtube.com/watch?v=lY0V65YWEIA
Trwałość: przyzwoita, kilka godzin
Nazwa: a jakże!!:D
Flakon:
bardzo ładny, prosty
Używam tego produktu od: kilka tygodni
Ilość zużytych opakowań: odlewki