Ta maska wywołała u mnie mieszane uczucia. Z jednej strony działa, ale z drugiej jest średnio przyjemna w użyciu.
Nie ukrywam, że jestem przeogromną wielbicielką masek w płachcie i uwielbiam tę formę dodatku do mojej rutynowej pielęgnacji. Często kupuję i testuję nowości z tego zakresu. Tym razem padło na maskę marki Sephora, którą upolowałam na najpopularniejszym w Polsce serwisie aukcyjnym, płacąc za nią dokładnie 7 złotych i 99 groszy. Cena w miarę do zaakceptowania jak za produkt tej kategorii, bo w regularnej bym się raczej nie skusiła.
Maseczka jest zapakowana w estetyczną wizualnie saszetkę, która jest sporych rozmiarów. Jednak z wyciągnięciem płata musiałam się chwilę mocować głównie ze względu na ogrom tłustej esencji w środku, która natychmiast oblepiła mi palce. Czułam się tak, jakbym zanurzyła dłonie w jakimś miodowym roztworze. Nie ukrywam, że bardzo mnie to zaskoczyło, bo spodziewałam się standardowej, nasączonej wodną, lekką esencją płachty. Do tego tego oblepiacza w opakowaniu jest naprawdę ogrom i po wyciągnięciu tkaniny sporo go jeszcze wycieka. Ogółem płachtę było dość ciężko rozłożyć. Choć trzeba przyznać, że tkanina jest dość gruba, więc nie trzeba się martwić, iż ulegnie potarganiu podczas tej walki :D Szczególnie mnie zadziwiło, jak ogromne były otwory na oczy, no po prostu gigantyczne. Sięgały mi niemalże do brwi plus z drugiej strony do policzka. Gdy się już jakoś udało płat położyć na buzi, na szczęście przyzwoicie się jej trzymał.
Nie ukrywam, że samo trzymanie maski na twarzy jest średnio przyjemne... Drażnił mnie zapach esencji, który jest nachalny. Wydaje mi się, że miała to być woń cytrusów, a wyszło takie dziwne, syntetyczne coś, niby to korzenne, niby cytrusowe. W każdym razie trochę drażni nozdrza. Plus za to, iż nic nie piecze ani nie szczypie podczas użytkowania, a za to czuć efekt lekkiego grzania skóry, który jest całkiem przyjemny. Gdyby nie ten zapach i uczucie oblepienia skóry przez esencję, byłoby dość miło, ale jednak powyżej wymienione cechy sprawiają, że trzymanie maski na twarzy jest dość uciążliwe.
Po około 15 minutach, gdy zdjęłam maskę z buzi, pozostała na niej bardzo tłusta warstewka. Konieczne było jej zmycie, nie wyobrażam sobie połózenia się z czymś takim do snu - czułabym się zwyczajnie brudna. Zmycie tego z twarzy o dziwo było łatwiejsze niż to sobie wyobrażałam, poszło całkiem sprawnie :) Aczkolwiek ten uciążliwy aromat pozostał jeszcze ze mną przez jakiś czas.
Słów jeszcze parę o INCI. Wysoko w składzie mamy tutaj nawilżającą glicerynę czy zeolit dodkonale oczyszczający skórę z zanieczyszczeń, dalej jest wyciąg z korzenia cibory orzechowej dodający nawilżenia oraz biała glinka składająca się z dużej ilości minerałów, które zapewniają świetne korzyści dla skóry. Są też kontrowersyjne substancje, jak choćby phenoxyethanol.
Co do otrzymanych rezultatów, po użyciu produktu cera bez dwóch zdań wyglądała lepiej. Koloryt jakby się ujednolicił, pory faktycznie zostały oczyszczone, buzia zyskała również nawilżenia, odżywienia, rozświetlenia. Szczerze mówiąc po tym oblepiaczu nie spodziewałam się aż tak dobrych rezultatów, Dlatego nie ukrywam, że nie wiem, jaką mam tutaj wystawić notę. Z jednej strony użytkowanie maski było dość męczące, ale z drugiej: czy dla tak dobrych efektów nie warto się trochę pomęczyć? Myślę, że jednak warto, dlatego mimo tych niedogodności wystawiam ocenę dobrą.
Zalety:
- otrzymane po ściągnięciu płachty rezultaty, tj.:
- nawilżenie
- rozświetlenie
- oczyszczenie porów
- wygładzenie
- ujednolicenie kolorytu
- efekt rozgrzania skóry
- forma płachty
- nie podrażnia ani nie uczula
- można maskę upolować w przyzwoitej cenie drogą internetową
Wady:
- bardzo oblepiająca skórę esencja, którą koniecznie trzeba zmyć po zdjęciu płachty
- uciążliwy, syntetyczny zapach
- zbyt duże otwory na oczy
- cena regularna
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie
W marketplace Allegro, Amazon