Uwielbiam zamawiać sobie próbki ELDO, ale ta jest pierwszą, która zachwyciła mnie na tyle, że marzę o pełnowymiarowym flakonie bez względu na chorą cenę (gdzieś pewnie uda się znaleźć w okazyjnej cenie, wystarczy trochę pogrzebać i poczekać na dobrą okazję). gdy przeglądam recenzje zapachu jestem ciut zdziwiona, bo i nawet miłośnikom dziwolągów od ELDO niekoniecznie się on podoba i mówią, że jest bardzo sztuczny. O dziwo u mnie jest wręcz fizjologiczny, w dobrym tego słowa znaczeniu.
Otwarcie jest mieszanką aldehydów, zapachu żywicy sosny i dobrego jakościowo kadzidła niczym w cerkwi. Aldehydy faktycznie nie przypominają tych z Chanel no. 5, którego nigdy nie miałam, ale podkradałam się do łazienki ciotki z Kanady za dzieciaka by poniuchać i te aldehydy jest ciężko zapomnieć. Posiadam też taki zapach 1831 Bellini Absolu od Histoires de Parfums uważany za jeden z najbardziej zbliżonych do Chanel no. 5. W obu tych zapachach aldehydy są tłem dla ciepłej owocowej kompozycji i dzięki aldehydowej bazie zapach wydobywa z siebie bogactwo i ciepło. Tutaj jest zdecydowanie inaczej, aldehydy połączone ze styraksem, labdanum, kadzidłem i uparcie czuć tu żywicę z sosny. Jeśli ktoś ich nie znosi to ich tu zdecydowanie nie zdzierży, bo to połączenie to wręcz podkręcenie tego wszystkiego za co ludzie nie lubią aldehydów. Dla mnie są miłą odmianą dla obecnie rozchwytywanych świeżaków od topowych marek, które potrafią być tak bezpieczne i poprawne, pozbawione kontrowersyjnych nut, że aż zupełnie banalne i nijakie. Czuć spaleniznę, las, kadzidło jest akurat raczej w stylu cerkiewnym niż w stylu tanich kadzidełek ze sklepu indyjskiego (też potrafią być ciekawe na swój sposób, ale tutaj ta cerkiewna mirra robi klimat) i przez to wszystko czuję się jakbym była jakąś kapłanką lub wiedźmą, co w pewien sposób dodaje mi pewności siebie, upajam się tym mistycznym klimatem. Otwarcie jest mocno bezkompromisowe, wydobycie z aldehydów ich najbardziej surowej i fizjologicznej odsłony, ale po czasie około dwóch godzin zapach łagodnieje, co nie znaczy, że robi się nudno - aldehydy ciut opadają, ale nie do końca, kadzidło łączy się z paczulą, zapach robi się delikatny, ale wciąż ma w sobie ten pierwotny mistycyzm i wciąż hipnotyzuje, a wręcz bardziej mistyczny i tajemniczy, mimo że nie ma tu przesadnie wielu nut zapachowych. To jest trochę jak zauroczenie w facecie, który pozuje na bad boya i jest to udana i przekonująca poza, ale okazuje się być jeszcze ciekawszy i bardziej intrygujący, gdy zacznie pokazywać swoją delikatniejszą i wrażliwą stronę. Może taki był zamiar biorąc pod uwagę, że to unisex w zdecydowanie męską stronę, ale ja bym za nic w świecie nie oddała tego zapachu mężczyźnie, co najwyżej mogę mu pozwolić go użyć raz na jakiś czas. Jest mocno męski, ale po kilku użyciach mam wrażenie, że jest "mój" i pasuje mi nawet przy najbardziej kobiecej stylizacji. Ta delikatna paczula z lekką sosną i kadzidłem czyni zapach odrobinę cieplejszym, ale wciąż jest on jakiś niedostępny. Ostatnio użyłam go nawet na koncert, choć miałam obawy, że poczuję się jak pozerka, która przyszła tam szpanować niszowymi perfumami, a nie dla muzyki, ogólnie raczej nie perfumuję się na koncerty, ale... Zapach jest intensywny, ale nie na tyle, żebym zauważyła, że ludzie uciekają ode mnie na drugi koniec sali i się dziwnie patrzą, a zapach wręcz wpasował się do muzyki z gatunku industrial/ambient/noise i całościowego klimatu. Nie zwracałam na siebie przesadnie uwagi, a ta mistyczna strona zapachu umiliła mi koncert jeszcze bardziej i w połączeniu z muzyką i stroną wizualną wydarzenia czułam się nieziemsko, magicznie i dodam, że to zupełnie na trzeźwo. Tak więc co kto lubi, ale zapach jest niespotykany i może sprawdzić się na przeróżne okazje, o których byśmy nawet nie pomyśleli, jeśli nie kręcą Cię takie dziwolągi, a masz pełnowymiarowy flakonik to chętnie odkupię. Bardzo trwały i utrzymuje się na ubraniach.