Niezwykle kobiece.
Opary Lei wyczuwałam wielokrotnie na różnych kobietach, nie wiedząc oczywiście, że to właśnie one - ale zawsze zachwycała mnie ta pudrowa, mleczna mgiełka, cudownie miękka, aksamitna, intymna, seksowna i bardzo kobieca.
Lei to zapach, który nie pachnie jak perfumy - on tak wtapia się w skórę nosicielki, że wręcz scala się z jej naturalnym zapachem, tworząc wrażenie, że to Ona tak pachnie, z natury.
Perfumy otwierają się nutami cytrusowymi w towarzystwie heliotropu, jaśminu i odrobiny tuberozy, co początkowo może dawać złudne wrażenie ostrości i lekko męskiego wydźwięku - to jednak mija, a w miejsce powyższych nut przychodzą inne - mleczne, migdałowe, pudrowe (pięknie podany korzeń irysa), z nadal zaakcentowanym kwiatowym podbiciem. Słodycz, która tutaj się pojawia, jest delikatnie waniliowa, gęsta i aksamitna, podparta dodatkowo drzewno - piżmowym akcentem i stanowi zwieńczenie całości.
Lei są niczym otulający, kaszmirowy szal - ciepłe, miekkie, intymne i naprawdę kobiece. Zmienne, intrygujące (bo początek absolutnie nie zapowiada tego, co wydarzy się później), nie dające o sobie zapomnieć.
Trwałe (na mnie trwają około 7-8 h), choć raczej nie porażają projekcją - to nie dla nich, one wolą zostawiać dyskretną, elegancką woalkę, bez piorunowania otoczenia swoją moc.
Nawet flakon pasuje, choć nie jest w moim stylu - jednak jest w stylu Lei, nietuzinkowy, złożony, zaskakujący, zwłaszcza po poznaniu zawartości.
Kobieta pełną gębą, ot co :).
Warto poznać, choć zapewne wersja AD 2020 różni się nieco od tej pierwotnej, której jestem szczęśliwą posiadaczką...