Rozgrzewający krem do rąk marki Eveline trafił do mojego koszyka całkiem przypadkowo. Miałam wziąć krem do stóp, ale tak mieszałam w pudle, że nawet się nie skapnęłam, że jest też wersja właśnie do rąk. Nawet przez kilka dni stosowałam go na stopy i psioczyłam co to za szmelc, że nie rozgrzewa nawet minimalnie... Potem doczytałam, że to do rąk. Miałam pewne obawy co do niego, ponieważ mam AZS, a moje ręce w tamtym okresie były w złym stanie - ekstremalnie suche, z egzemą i pouszkadzanym naskórkiem. Do tego rozgrzewająca formuła, czy to się mogło udać?
Krem ma pomarańczowe zabarwienie i przyjemny zapach pomarańczy z dodatkiem cynamonu, który jest umiarkowanie mocny i dosyć trwały. Nie jest może ekstra naturalny, ale uprzyjemnia stosowanie kosmetyku.
Krem jest gęsty i treściwy, ale jednocześnie bardzo fajnie się rozprowadza i nie bieli skóry. Jest wydajny, bo stosunkowo niewielka ilość wystarcza na porządne nakremowanie dłoni.
Kosmetyk mimo swojej konsystencji sprawnie się wchłania i pozostawia na skórze jedynie delikatny, aksamitny film, który absolutnie nie przeszkadza i nie sprawia, że odczuwa się nieprzyjemne oblepienie lub klejenie.
Jeśli chodzi o efekt rozgrzania, to przyznaję, że przy pierwszym użyciu moje dłonie zareagowały histerycznie. Było pieczenie, zaczerwienienie i swędzenie. Jednak, co ciekawe, przy kolejnych aplikacjach już było ok, czyli pojawiało się delikatne grzanie, które nie miało nic wspólnego z niepożądanymi reakcjami. Uczucie rozgrzania nie było bardzo mocne i długotrwałe, ale zauważalne.
Ale najmocniej zachwycona byłam regeneracją i odżywieniem. W tamtym czasie mocno dotknęło mnie AZS, czyli ekstremalna suchość, łuszczący i pękający od samego patrzenia naskórek, egzema, pokrzywka, czyli gigantyczne kombo. Krem w jakiś magiczny sposób cofnął objawy choroby i szybko zregenerował mocno wyniszczony i zmęczony naskórek, który na powrót stał się elastyczny i mniej podatny na uszkodzenia. Krem świetnie nawilża i odżywia. Opiekuje się skórą dłoni w pełnym zakresie. Chociaż to zupełnie nie jego działka, ale zadziałał lepiej, niż dermokosmetyki tym problemom dedykowane.
Skład jest dosyć długi, bogaty w substancje aktywne, ale mimo to brakuje mu do ideału. A zielony znaczek "Bio organic", to typowy greenwashing i to w marce Eveline mnie irytuje. Oczywiście nie każda marka musi być bio i eko, to nasz wybór, ale po co takie zagrywki?
Wracając do sedna, to z tych dobroci mamy tutaj glicerynę, masło shea, olej kokosowy, olej ze słodkich migdałów, olej arganowy, mocznik, masło kakaowe, ekstrakt z owoców pomarańczy, ekstrakt z papryki ostrej, ekstrakt z owoców daktylowca, ekstrakt z korzenia łopianu, ekstrakt z kwiatów nagietka, ekstrakt z owoców cytryny, ekstrakt z chmielu, ekstrakt z dziurawca, ekstrakt z liści szałwii, ekstrakt z korzenia mydlnicy lekarskiej, ekstrakt z kory cynamonu, ekstrakt z imbiru, ekstrakt z wanilii, wit. E. I dopiero za tym konserwanty (w tym fenoksyetanol, EDTA, BHT!), kompozycja zapachowa, mikroplastik, barwnik. Niby na końcu, ale jednak trochę szkoda takiego dobrego początku.
Krem znajduje się w bardzo elastycznej tubce, coś jak w pastach do zębów, więc kosmetyk można wycisnąć do samego końca. Tubka zamykana na wygodny zatrzask. Jakość jak najbardziej na tak.
Tworzywo w barwie pomarańczowej z wizerunkiem cynamonu, plastra pomarańczy i wełnianych rękawiczek nie pozostawia wątpliwości w kwestii działania i zapachu.
Dostępność raczej średnia, okresowa. Cena w okolicach 10 zł całkiem ok.
Ja z działania jestem bardzo zadowolona, bo krem pomógł mi w naprawdę kiepskim czasie, jednak z uwagi na skład następnym razem mocno się zastanowię.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie