"Jeśli ktokolwiek pragnie wiedzy o tym, czym jest dusza
Albo jak pachnie bóg
zbliż głowę do jego lub jej głowy
trzymając twarz blisko
O, tak."
Tak chciał producent. Ja, choć nie mogę oderwać się na youtube od hipnotyzującej interpretacji "Like This" Rumiego w wykonaniu Tildy Swinton, wybrałabym zupełnie inny fragment zupełnie innego tekstu dla ilustracji Like This.
O, ten:
" Remember today, little brother.Today life is good".
Like This to perfumy i kwiatowe i domowe zarazem. Ciepłe, nieznacznie tylko dziwaczne, i wygodne. Do poczucia, jak bardzo są komfortowe, zaprasza w otwarciu słodko-cierpka mandarynka, toczona ciepłą dłonią po kamiennym blacie, żeby wydobyć z niej więcej soku i zapachu, skąpana w słonecznym blasku imbiru i dyni.
To zestawienie jest niebanalne, ale nie rewolucyjne, i zaskakująco wręcz spożywcze. Ponieważ jedzenie kojarzy mi się z poczuciem bezpieczeństwa (ale kwiaty już nie- wielokrotnie nabierałam się na kwiaty, nie spotkałam natomiast jeszcze mężczyzny, który chciałby manipulować mną, posługując się stekiem z wołowiny czy zupą dyniową), nie waham się zrobić kroku dalej. Otwarcie z tą pomarańczową, jeśli idzie o kolor, triadą, jest kwaskowate i zapraszająco niedookreślone. Potrzebuje kontrapunktu, który zapewnia wielki, mechaty wiecheć suszącej się nad kominkiem złotej kocanki, niezupełnie jeszcze wysuszonej na wiór. Proces suszenia jest w trakcie, a kocanka jest słodko-gorzka, intensywnie ziołowa i ogrzana ciepłem pozostałych nut -to nie jest dławiąco-słodki nieśmiertelnik, który znacie z innych zapachów.
O,nie.
Kiedy wyobrazicie sobie już nuty głowy- przestańcie je sobie wyobrażać. Bo "Like This" niesie ze sobą powoli, leniwie, całą falę niespodzianek. Nie spadają one jednak na odbiorcę niespodziewanie, lecz zalewają go łagodnie i powoli. Niesłodki nieśmiertelnik, wytrawne, a nie kremowo-białe neroli, lekka, nieesencjonalna smuga whisky...I kompletnie zaskakująca woń dawno nieczyszczonego flokati, czyli białej włochatej narzuty, którą narzucono.... No właśnie, na co? Na... worek skrywający marchewkę? Bo marchewkowy zapach irysowego kłącza jest tu ewidentnie obecny, choć bez nut ostentacyjnie surowo- piwnicznych.
Szafran się złoci, spływa kroplami podobnymi do skrystalizowanego syropu klonowego na wetiwerowe i dyniowe akcenty...a gdzieś pod koniec płynnie i szybko zmieniajacego się serca zapachu pojawia się jeszcze piżmo. Ani zbyt mydlane, ani zbyt zwierzęce, przypominające nieco zapach naturalnego olejku do ciała, wcieranego w rozgrzaną skórę. Cielesny akcent był na początku- mandarynka wydawała się być ogrzana ciepłem dłoni, zaś ingrediencje olejku- ciepłem całego ciała. Złotego od imbiru i blasku rozpalonego kominka.
Właściwie mogłabym powiedzieć, że to wszystko nie ma znaczenia. Bo tak naprawdę istotą tych perfum nie jest lekko zaskakujące połączenie nut, czy nietypowe ich brzmienie, ale efekt końcowy- efekt olśniewająco komfortowej relacji miłosnej. Kto przeszedł już przez etap uwodzenia, kto może sobie pozwolić na nieumalowane rzęsy, bose stopy i wylegiwanie się na dywanie przed kominkiem, ten wie o czym mówię. W pakiet dóbr wszelakich wchodzi także suszenie kocanki, głaskanie psa, jedzenie ciepłego ciasta dyniowego prosto z blachy. W deszczowy dzień. Today life is good.
Like this.