Sielanka to polska i jeszcze dość młoda marka, która swoje inspiracje czerpie z natury i rodzimych, regionalnych produktów. Swojskość, przyroda, spokój to 3 słowa, które świetnie oddają klimat marki I jej filozofię. Mi osobiście bardzo się to podoba, lubię wspierać to co polskie więc bez namysłu postanowiłam sprawdzić co w trawie piszczy. Kończył mi się akurat płyn micelarny to wrzuciłem do koszyka. Wybrałam wersję nawilżającą, ale tu pokierowałam się raczej sentymentem i hasłem, które bardzo mi się spodobało- Dziewczyna jak malina :) a maliny baaardzo lubię.
Na wstępie jeszcze zaznaczę, że moja cera jest mieszana, 30+. Strefa T wręcz kocha się świecić za to policzki lubią przesuszać. Do tego rozszerzone i zablokowane pory, zaskórniki, czasem wyskoczy jakiś nieprzyjaciel. Ot moja codzienność dlatego do pielęgnacji twarzy przykładam dużą uwagę.
Opakowanie to przeźroczysta, plastikowa butelka w ciemnym, brązowym kolorze (co trochę utrudnia kontrolę ilości, ale z drugiej strony chroni przed słońcem) o pojemności 500 ml. Zamknięcie to nie za duży koreczek typu klik, który dobrze chroni przed wylaniem. Wielkość otworu jest jest w sam raz, aby wygodnie, bezproblemowo dozować odpowiednią ilość płynu. Szata graficzna cieszy oko, jest spójna z filozofią marki. Prezentuje się kobieco, czuć tą sielskość o której jest mowa. Z pewnością jest to zasługa użycia zieleni i jej odcieni, której dopełnieniem jest róż - butelkę zdobią listki i oczywiście malina :) wszystko jest przemyślane i spójne. W górnej części etykiety nazwa marki oraz jej logo, a poniżej nazwa produktu i jego cechy. Na odwrocie charakterystyka linii, trochę o oczyszczaniu i stosowaniu. Zapach jak dla mnie jest dość intensywny, ale zdecydowanie umila czas demakijażu dzięki temu, że jest delikatnie słodki, a świeżość zapewnia tutaj przewodnia malina. Płyn micelarny standardowo ma konsystencję płynną, jak woda i jest koloru bezbarwnego. Wydajność tej butli jest na dobrym poziomie - zanim zużyłam całe opakowanie minęło około pół roku. Taka jest też data ważności po pierwszym otwarciu butelki.
Jak zapewnia Producent "receptura kosmetyku „utkana” została z polskiej natury i tradycji". Patrząc na skład przyznam rację. Lista składników nie jest za długa i jest tu wiele dobrego. Bazą jest oczywiście woda. A po niej zaraz znajdziemy olej słonecznikowy, ekstrakt z malin, jagód, truskawek. Mamy jeszcze alantoinę, pantenol, niacynamidy. Żeby nie było tak kolorowo jest się i czego przyczepić - BHT, PEG czy Polyaminopropyl Biguanide, który jest potencjalnym alergenem, ale także negatywnie wpływa na organizmy wodne. Z jednej strony w INCI ma sporo fajnych dobroczynnych składników, ale są też takie składniki, których wg mnie być nie powinno.
Płynu używałam codziennie jako pierwszy krok wieczornej pielęgnacji. Służył mi do wstępnego demakijażu, potem poprawiałam żelem, tonikiem i na końcu krem. Nasączałam nim wacik i przemywałam całą twarz z czego przy zmywaniu oczu przytrzymywałam go przez jakiś czas by tusz mógł się lepiej i szybciej rozpuścić. Ogólnie z jego działania jestem zadowolona, ale na kolana mnie nie powalił. Skóra po nim nie lepiła się, była dobrze oczyszczona, odświeżona - podkład, kredka czy cień znikały bezproblemowo, ale usunięcie tuszu już trochę więcej czasu mi zajmowało. Jeśli miałam jedną warstwę było ok, troszkę gorzej sobie radził, gdy makijaż był mocniejszy, wówczas tusz aż tak szybko się nie rozpuszczał. Twarz po użyciu tej wody była gładka w dotyku, pozostawała przyjemnie matowa bez nadmiaru sebum, nie czułam nieprzyjemnego napięcia skóry czy przesuszenia. Co ważne kosmetyk nie podrażnił ani nie uczulił, chociaż muszę przyznać, że takie reakcje rzadko u mnie występują. Mimo, że producent zaznacza, że nie wymaga spłukiwania, ja nigdy go nie zostawiłam na twarzy.
Nie jest to produkt wolny od wad, ale nie ma chyba ideałów, aby wszystko było ok. Dlatego raczej skuszę się jeszcze kiedyś, aby wypróbować pozostałe warianty.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie