Poruszałam się między alejkami Hebe bez żadnego konkretnego celu, niuchając kilka zapachów i zastanawiając się, czy warto wydać 200zł na duże opakowanie White Tea od Elizabeth Arden, skoro wewnętrznie uważam, że nawet duża butelka nie jest warta takiej kwoty, choć bardzo lubię White Tea, aż tu nagle mój wzrok przyciągnął ciekawy, niby prosty a jednak fantazyjnie ociosany flakonik z drewnianą zatyczką (do których ostatnio mam słabość). Niuchnęłam sobie i nagle pomyślałam "O matko, to jest TO, czego szukałam!". Zerknęłam na nazwę - Canyon Escape - i piękny, kolorowy kartonik, które od razu na myśl przywiodły mi Wielki Kanion w Ameryce, który miałam okazję widzieć dokładnie 10 lat temu i już wiedziałam, że te perfumy wrócą ze mną do domu choćby nie wiem co. Były idealnym prezentem ode mnie dla mnie za zdanego magistra.
Zapach jest przepiękny. Świeży, lekko cytrusowy, orzeźwiający, ale jednocześnie oryginalny - może dzięki temu sokowi kaktusowemu. Swoją drogą to pierwsze perfumy, w których widzę taki zapach. Dla mnie Canyon Escape pachną trochę takimi egzotycznymi wakacjami na rajskiej wyspie, ale bez morskiej bryzy, którą usilnie pcha się w tego typu zapachy, oraz bez jakiejś wanilii czy kokosa, mających tworzyć coś a'la drink Pina Colada. Canyon Escape są po prostu świeże, mandarynkowe, może lekko kaktusowe. Dość eleganckie i moim zdaniem bardzo uniwersalne, bo użyłabym ich zarówno w ciągu dnia do szortów i bikini, jak i wieczorem do eleganckiej sukienki. Dobrze będą pachnieć zarówno latem, przywodząc na myśl przyjemne orzeźwienie, jak i zimą, przypominając o tym, że gdzieś na świecie są rajskie wyspy, na których właśnie ktoś opala się na słońcu.
Po kilku godzinach nie robią się ciężkie i przytłaczające, i nie męczą nosa. Pozostają cudnie świeże, może jedynie ta mandarynka ustępuje nieco miejsca kwiatowi pomarańczy. Zdecydowanie jest to zapach kobiecy. Nie dominuje w pomieszczeniu i nie ciągnie za sobą kilometrowego ogona, ale też nie jest tak, że w ogóle nie roztacza się wokół.
Jedynym szkopułem jest trwałość - na ubraniach perfumy czuję przez kilka-kilkanaście godzin, ale na skórze przestaję je wyczuwać już po około 4-5 godzinach. Muszę jednak przyznać, że na tyle podoba mi się ten zapach i jest tak bardzo dostosowany do moich gustów, że zastanawiam się nad kupieniem mniejszego flakonika, który mogłabym wrzucić do torebki i psikać się nim w ciągu dnia dla odświeżenia.
Zapach zdecydowanie jest inny niż perfumy, które do tej pory wąchałam i których używałam, ale dalej pozostaje w tonacji cytrusowo-orzeźwiającej. Jeśli będzie taka możliwość to na pewno kupię je ponownie i chyba zostaną moim "signature scent".
Zalety:
- Oryginalny, ujmujący zapach cytrusowo-kaktusowy
- Nie ma w nim słodkich, mdlących nut
- Oryginalny zapach
- Uniwersalność - moim zdaniem nadaje się na każą porę dnia i nocy i na każą porę roku
- Przepiękne opakowanie i nazwa, która od razu budzi we mnie pozytywne wspomnienia
Wady:
- Trochę słaba trwałość na ciele, ale będę próbowała różnych sztuczek wydłużających trwałość zapachu ;)