Bell Aztec, Lip Tint Tintująca pomadka do ust w płynie

Produkt spełnia moje oczekiwania jeśli chodzi o lip tinty. Jest półprzezroczysty, trwały, nie łuszczy się, nie wysusza ust. Odcień jest fajny, trochę czekoladowy, bardzo pasuje mi do karnacji i upiększa całą twarz. Wygląda świeżo, ale nie dziewczynkowato. A do tego jest bardzo tani. Warto zamówić z neta, jeśli już nie ma stacjonarnie. Polecam.

Tint ten kupiłam z ciekawości. Zaintrygowały mnie jego formuła oraz obietnice producenta. Kosztował mnie zapewne w okolicach 10 złotych w znanym nam wszystkim dyskoncie. Posiadam odcień 01 Aztec Earth. Nie mam chyba swojego ulubionego rodzaju produktu do makijażu ust. Stawiam na równi matowe pomadki z kremowymi oraz błyszczyki. Lubię praktycznie wszystko. Ale z kosmetykiem pod nazwą ''tint'' jeszcze nie miałam do czynienia. Była to dla mnie nowość, choć po testach już wiem, że z prawdziwym tintem ów produkt od Bell nie ma nic wspólnego. Bowiem słowo ''tint'' oznacza ''zabarwienie'', jednak w świecie kosmetyków jest to trwałe zabarwienie, jak po zjedzeniu owoców z sokiem o intensywnym kolorze. Owszem, tint od Bell zabarwia usta ciemnym kolorem jakby różowego brązu (mowa o kolorze 01). Nawet zastyga, tworząc matowe wykończenie. Niestety wystarczy dosłownie się oblizać, i to bez wysiłku, żeby kolor natychmiast zszedł. Jaki jest sens w czymś takim? Gdyby to rzeczywiście był tint z prawdziwego zdarzenia, to świetnie. Kolor wgryzł by się w usta i został na wiele godzin. Ale tak nie jest. A szkoda, bo taka lekka konsystencja byłaby innowacyjna. To dosłownie zabarwiona, nieco gęstsza woda, która ma właściwości zastygające. Wiem, że nie zużyję go w taki sposób, do jakiego był stworzony, lecz znalazłam inny. Po wykonaniu całego makijażu nakładam go na nieco brudne od podkładu usta, a następnie odciskam na chusteczce i mogę cieszyć się idealnie wyrysowanym konturem. Sama chusteczka nie jest tak precyzyjna, kiedy użyjemy jej do wyczyszczenia ust. A tutaj mamy wygodny aplikator z produktem, który precyzyjnie wyrówna nam kontur. Plusów trzeba szukać wszędzie. Niestety nie zmienia to faktu, że to słabiutki kosmetyk. Dobrze, że był z limitowanej kolekcji. Mam nadzieję, że Bell następnym razem zaprezentuje nam ulepszoną wersję. Zapach jest taki sam, jak wszystkich pomadek Bell, czyli malinowy, słodko-kwaśny. Czujemy go wyłącznie podczas rozprowadzania produktu na ustach, a potem się ulatnia. Za to smak nie należy do najlepszych. Przypomina mi słony pot. Coś okropnego. Aplikator jest w stylu ''doe foot'', czyli przypomina kopytko. Pokryty jest delikatnymi, miękkimi włoskami. Ponadto należy raczej do małych, więc wyrysowanie idealnego konturu na każdej wielkości ust nie powinno sprawiać problemu. Opakowanie to przyciągająca oko plastikowa buteleczka w kolorze średniego brązu z zakrętką, która ma prezentować odcień pomadki. Bardzo podoba mi się szata graficzna, gdzie brązowe tło łączy się z niebieskimi, azteckimi wzorami. Coś takiego do mnie przemawia - brąz z intensywnym odcieniem niebieskiego. Być może bardziej przyciągnęło mnie opakowanie, niż chęć wypróbowania produktu pod nazwą ''tint''. Kto wie ;p. Całość ma dobrą jakość. Pojemność to 7g.

Dawno nie miałam w użyciu takiego gniota. Kolor przepiekny, zapach słodki i uroczy, konsystencja wodnita ale przyjemna dla ust i to na tym się kończy. Czar pryska po paru minutach po nałożeniu a co gorsza spożycia posiłku! Bardzo brzydko się roluje, wchodzi w załamania ust a po chwili zostaje już tylko kontur. Mimo wielu prób tint wylądował w koszu. Nie mam sił się z nim męczyć.

Kupiłam w biedronce z ciekawości, bardzo spodobał mi się kolor. Opakowanie ładne, dość porządne i trwałe. Kupiłam kolor 01 aztec Earth. Niestety produkt jest bardzo wodnity, pachnie delikatnie owocowo. Dość szybko zastyga, ale i tak nie jest trwały, do tego żeby uzyskać jakikolwiek efekt trzeba go sporo nałożyć a tu już pojawia się problem, bo zbiera się w kącikach ust i jeśli czegoś się napijemy brzydko zbiera się w grudki na ustach. Dla mnie to taki produkt stworzony "no bo musiałoby być COS do ust w kolekcji", no i właśnie to COS to ten produkt. Niewiele warty i ogólnie nie byłabym zadowolona nawet gdybym dostała go w gratisie do zakupów. Szkoda na niego pieniędzy, lepiej wydać je na zwykłą pomadkę ochronną, przynajmniej będzie z korzyścią dla naszych ust.

Produkt daje ladny kolor, ale nie ma szału (mam ten jasniejszy). Zapach jest ładny, przypomina mi trochę malinę. Formuła dosyć wodnista. Duży minus za moim zdaniem badziewne opakowanie. Jest z takiego cienkiego plastiku. Sazta graficzna to już kwestia gustu. Jak za te cenę jest ok ale nie kupiłabym ponownie.

+ ładny zapach + długotrwałość + ładna szata graficzna + dostępność w Biedronce + niska cena + 2 odcienie + komfortowy na ustach + wygodny aplikator + ładne opakowanie + wydajność - edycja limitowana - efekt na ustach

Tint do ust z limitowanej kolekcji Bell dla Biedronki. Produkt dostępny jest w dwóch odcieniach nude. Kolory są ładne, zgaszone, dosyć uniwersalne. Ciekawy kosmetyk. Trwaly i wydajny. Atutem jest korzystna cena, dostępność oraz wygodne i ładne opakowanie. Osobiście nie przepadam za tego typu produktami.