Esencję tę kupiłam w ciemno, gdyż nie miała jeszcze żadnych opinii. Jednak była na tyle tania w promocji w drogerii Rossmann, że nie bałam się ewentualnego faux pas. Kosztowała mnie około 15 złotych.
Mam cerę mieszaną, wrażliwą, trądzikową. Twarz przetłuszcza się na strefie T, a boki bywają na zmianę normalne i suche. Kiedyś regularnie kupowałam płyny micelarne, bo nie potrafiłam zaufać innym produktom do demakijażu. Potem wypróbowałam jakieś masełko, jakiś olejek i... zrezygnowałam z płynów :D. Tak było aż do momentu, kiedy postanowiłam kupić tę esencję Yope. Chciałam sobie przypomnieć, jak to jest używać płynu i płatków kosmetycznych. Po tej długiej przerwie bardzo dobrze trafiłam. Niepozorny kosmetyk okazał się być perełką! Jest to wodnista, przezroczysta esencja, którą wylewamy standardowo na płatek kosmetyczny - w moim przypadku na płatek w wersji maxi, bo klasyczne małe są po prostu dla mnie za małe i niewygodne. Nie szczędzę sobie nigdy tuszu do rzęs, którego czasami nawet olejki mają problem zmyć, a ten płyn radził sobie z grubą warstwą tak dobrze, że byłam w szoku. Wystarczyło, że dobrze nasączony płatek przyłożyłam do oka na kilka chwil, a następnie delikatnie masowałam, aż do całkowitego rozpuszczenia tuszu. Trwało to naprawdę krócej od masowania oczu olejkiem/masłem/balsamem, co, jak już wspomniałam, było dla mnie szokiem. Zapomniałam, jak dobre potrafią być micele :D. Reszta makijażu, czyli usta, brwi, podkład i wszystko, co się na nim znajdowało, była dla tej esencji błahostką. Skuteczność połączyła się jednak z łagodnością. Moja cera po demakijażu nie była zaczerwieniona, podrażniona ani sucha. Jedynie oczy lekko szczypały, ale też nie zawsze. Zależy, czy esencja w nadmiarze dostała się pod powieki, czy nie. A chcę zaznaczyć, że moje oczy są wyjątkowo wrażliwe praktycznie na wszystko. W składzie tego gagatka na drugim miejscu znajdziemy sok z liści aloesu o działaniu kojącym i nawilżającym. Ale też inne dodatki, które razem tworzą tak efektywny i w 99% naturalny produkt. Jedyna wada? Pojemność. Dla mnie 150 ml płynu micelarnego to co najwyżej wersja podróżna. Halo, Yope! Proszę o minimum 300 ml ;p.
Zapach jest cudowny, naprawdę. Nie mam pojęcia, do czego konkretnie go porównać, ale mi osobiście kojarzy się z owocami i kwiatami w idealnej proporcji. Jest świeży, ale też słodkawy. Jak taki orzeźwiający sok albo drink podczas wakacji. Należy do całkiem intensywnych, więc osoby wrażliwe na zapachy muszą się z tym liczyć.
Opakowanie to przezroczysta, żółta plastikowa butelka z zamknięciem od góry typu zatrzask. Żółta butelka łączy się tutaj z białą etykietą i białą zakrętką, więc jest jasno i pozytywnie. Szata graficzna jest w minimalistycznym stylu, jednak jak na Yope przystało, możemy dostrzec uroczego stworka, tym razem w małym, ledwo widocznym wydaniu. Całość ma jakość drogeryjną, lecz dobrą. Pojemność, jak już wspominałam, to tylko 150 ml.
Zalety:
- 99% składników pochodzenia naturalnego
- Szybko i sprawnie zmywa makijaż, radząc sobie bezproblemowo z grubą warstwą tuszu do rzęs
- Jest łagodna dla skóry
- Nie przesusza
- Piękny zapach
- Ładne i dobrej jakości opakowanie
Wady:
- Szczypie trochę w oczy, kiedy wpłynie w nadmiarze pod powieki
- Za mała pojemność, przez co wydajność kuleje
- Nie napisałam o tym w samej recenzji, ale napiszę tutaj: producent w sposobie użycia wspomniał, że esencji po demakijażu nie trzeba zmywać z twarzy. Ja jednak nie zalecam pozostawiać resztek esencji wymieszanych z rozpuszczonym makijażem i sebum na skórze. Nie jest to w żadnym wypadku dla niej dobre.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Zapach
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie