Od Avene do tej pory próbowałam 3 produktów: wody termalnej, żelu Cleanance i tego kremu i wypadł on zdecydowanie najgorzej.
Jestem świadoma, że kremy z kwasami mogą sprawiać problemy, zwykle jest to dyskomfort przy używaniu produktów na początku.
U mnie podczas użytkowania Cleanance K nie pojawiło się nigdy ani szczypanie, ani swędzenie skóry... ani zadowolenie.
Od początku używania tego kremu złościł mnie brakiem wyczuwalnych rezultatów. Dla mnie wyznacznikiem działania produktu złuszczającego jest przede wszystkim wygładzenie skóry w dotyku i/lub widoczna poprawa jej stanu - zmniejszenie porów, stopniowe oczyszczanie się skóry (czasem z nasileniem wyskakiwania wyprysków w pierwszych tygodniach), niwelowanie plamek, przebarwień na buzi. I o ile pierwszego oczekuję zaraz po użyciu (tj. rano, po wieczornym zastosowaniu jeśli chodzi o kremy), o tyle drugie jest efektem regularnej pielęgnacji.
W przypadku Cleanance K nie uzyskałam ani jednego, ani drugiego.
A najbardziej denerwował mnie fakt, że praktycznie zawsze po jego wieczornym użyciu budziłam się rano z koszmarnie przetłuszczoną skórą i rozszerzonymi porami. Jakbym balowała całą noc i nie zmyła makijażu. I to się powtarzało wielokrotnie, właśnie po użyciu tego czegoś... Dziwi mnie, że jest to krem sebo-regulujący, bo u mnie zdecydowanie nasilił produkcję łoju, nie pomyślałabym, że można go zastosować jako bazę pod podkład, a taka informacja widnieje na stronie Avene.
Nie mam pojęcia, co tak na mnie działało w kremie, jaki składnik. Używałam wcześniej kremów z różnymi mieszankami kwasów glikolowego, mlekowego i salicylowego (właśnie te kwasy zawiera Cleanance) i zawsze działały, lepiej lub gorzej, ale widziałam różnicę. Trudno mi uwierzyć, żeby był to olejek z pestek dyni - na samym końcu składu, czy nawet gliceryna i emolienty - pozostałe produkty, których używam również je zawierają. I cóż, w niewiedzy pewnie pozostanę.
Jakoś w połowie użytkowania mój krem zmienił też zapach, na kwaśny, kwasowy (chociaż nigdy kwasu nie wąchałam ;) ), w każdym razie nieprzyjemny i drażniący z jakim się wcześniej nie spotkałam :/ Nie przekroczył na pewno terminu ważności, więc nie wiem co tak na niego wpłynęło. Było go jeszcze sporo, dlatego używałam go dalej, na szczęście większej krzywdy niż łojotokowa inwazja mi nie zrobił. W ogóle, zaznaczam, że nie pogorszył stanu mojej cery, oprócz nasilonego przetłuszczania po użyciu i rozszerzonych porów.
Podejść do Cleanance miałam kilka. Trwały po około miesiąc codziennego używania, ale brak efektów i ten okropny wygląd mojej skóry \'po\' zniechęcał mnie w końcu i porzucałam jego używanie. Aż w końcu oddałam siostrze. I ona, co mnie zdziwiło, była całkiem zadowolona. :)
Pokazuje to tylko, jak wszystkie różne jesteśmy,jak różne potrzeby ma nasza skóra, jak różnie reaguje na te same substancje.
Ja jednak go nie polecam, była to strata czasu, pieniędzy i dodatkowo zachwianie równowagi mojej skóry, co według mnie jest kluczem do jej zdrowia i ładnego wyglądu. Tym uzasadniam swoją niską ocenę, daję gwiazdkę za żelową konsystencję, brak szczypania, i ulotkę, w opakowaniu, która zawiera ciekawe info o firmie i linii do skóry tłustej - w końcu to też są plusy.
Używam tego produktu od: pewnie ok. roku się z nim męczyłam
Ilość zużytych opakowań: nie skończyłam pierwszego