Bóg stworzył kobietę, a Mugler Angel EDT, by podkreślić jej wyjątkowość.
Thierry Mugler zaprezentował wodę toaletową Angel Eau de Toilette w 2011 roku jako lżejszą wersję klasycznego Angel’a z 1992 roku.
Flakon to majstersztyk: połączenie szkła i metalu.
Angel EDT został umieszczony we flakonie stylizowanym na kometę – srebrna gwiazda zamykana na magnes ze srebrno - szklanym warkoczem ma symbolizować wieczność i trwałość.
Od razu, na samym wstępie musze zaznaczyć, iż nie cierpię klasycznego Angela EDP – jest wg. mnie przesłodzony, ciężki, sorry za to co napiszę tandetny i migrenogenny.
Za każdym razem, kiedy testuję go na nadgarstku w perfumerii dostaje zawrotów głowy i robi mi się po prostu niedobrze.
Jego młodsza siostra na szczęście jest doprawiona nutami owocowymi, które trzymają w ryzach słodkie aromaty tworzące Angel EDT.
Zapach ten pierwszy raz testowałam na sobie w ubiegłym roku w jednej z warszawskich perfumerii i zakochałam się w nim po uszy już po pierwszym psiknięciu. Od tamtego dnia Angel towarzyszy mi w ważnych wydarzeniach, imprezach i w dniach chłodniejszych – pochmurnych, szarych, deszczowych i zimowych.
Żeby go dokładnie opisać musiałam go dziś użyć.
Tak więc, tuż po psiknięciu na nadgarstek Angel EDT pachnie mi słodko, rześko i musująco za sprawą różowego pieprzu. Poza tym wyczuwam coś na kształt aromatu herbaty Earl - Grey , takiej suszonej, czarnej, liściastej o głębokim aromacie bergamotki wąchanej wprost z opakowania. Następnie wyłania się surowy, świdrujący w nosie zapach cedru kojarzący mi się z zapachem pudełka do kredek. Na szczęście ten zapach jest ulotny i znika jak to się mówi „po angielsku”.
Po pewnym czasie mój nos wyłapuje miodową nutę, ale nie jest to miód łagodny w smaku jak lipowy czy akacjowy, o nie! To miód ciemny: gryczany lub spadziowy delikatnie cierpki w smaku i „drapiący” w gardło o wyrazistym, dającym po nosie aromacie, chociaż miodowej nuty w EDT nie ma.
Po niedługim czasie zapach miodu zostaje podbity przez aromat czerwonej porzeczki i żurawiny, takie to owoce wyłapuje mój nos.
Tak koło południa Angel EDT staje się zapachem 100% gourmand, bo kiedy przystawiam nos do nadgarstka, to aż mi ślinka cieknie, takie to pyszne aromaty docierają do nozdrzy.
W pierwszej kolejności wyłania się aromat palonego cukru trzcinowego z dodatkiem orientalnej wanilii takiej prima sort, momentami kojarzy mi się ów zapach z cukierkami Toffifee lub Creme Brulee. Następnie pojawia się dobrze znany mi zapach fasoli tonka, taki waniliowo – migdałowo – korzenny, a także zmysłowy oraz ciężki jednocześnie ciepły i otulający aromat piżma.
W godzinach popołudniowych do opisanych słodkości przyłącza się śliwka ale nie taka świeża, ani nie konfiturowa. Śliwka w recenzowanej EDT jest wzbogacona o czekoladę. To śliwka w czekoladzie, moja ulubiona. Czekoladowa otoczka kryjąca miękką, aromatyczną śliwkę przesiąkniętą wonią czekolady.
W Angel EDT nie mogło zabraknąć oczywiście paczuli. O ile w klasycznej wersji paczula jest ciężka, mroczna, nieco zalatująca piwnicą oraz wilgotną ziemią rzekłabym, to w opisywanej wodzie toaletowej jest łagodna, stonowana, prawie niewyczuwalna. Można by rzec powietrzna, delikatnie pachnąca ziołami.
Angel EDT to zapach wyjątkowy, jak wszystkie dzieła Thierrego Muglera, no może poza Womanity i klasycznym Angelem.
Jak na EDT jest trwały – na mnie ok. 10 godzin i dość ogoniasty ale nie tak jak pierwowzór, który to ma ogon długi niczym welon księżnej Kate.
Noszę go zwykle na specjalne okazje ale i w chłodniejsze dni jesienno – zimowe. Wtedy to ogrzewa mnie swoją słodyczą, poprawia humor.
Polecam go tym Panią, które Angel EDP przytłacza swoją ciężkością i mega słodyczą oraz tym, które chcą rozpocząć przygodę z Angelem.
Używam tego produktu od: końcówka ubiegłego roku
Ilość zużytych opakowań: napoczęte 80 ml