Upolowałam w TKMaxxie.
I tyle sukcesu.
Potem przyszło mi się jedynie dziwować i nie dziwować zarazem. No bo przecież do perfum popełnianych przez celebrytów stosunek mam jasny, ale jednak gdzieś wciąż pali się płomyczek nadziei, że któraś z... gwiazdeczek, weźmie się w końcu do pracy i stworzy coś godnego.
Próżne nadzieje twe, Smoczku.
Dita von Teese. Osoba nader popularna i wzbudzająca emocje. Odświeżyła i odkopała zapomnianą, dzięki takim pismom jak Playboy czy CKM, formę kobiecego negliżu. I dobrze - burleska to sztuka, przedstawienie, wysmakowane a jednocześnie celebrujące kobiece ciało w niewulgarny, piękny sposób.
Jednocześnie rzeczona raczyła swego czasu być żoną bodajże najpaskudniejszego maszkarona w branży muzycznej, niejakiego Morlina Miensona. I jakkolwiek uważałam Ditę za osobę o nader estetycznym guście, to jednak mariaż z facetem skórującym kuraki na scenie zaburzył mi moje osobiste feng shui. Tak tak...liczy się wnętrze. Pod warunkiem, że jest ciemno.
Wiedziona czystą ciekawością zaopatrzyłam się we flaszkę, nawinie w duchu myśląc, że zawartość magicznie przeniesie mnie na scenę, przyoblecze mnie w pióra, koronki i brokat.
O losie wstrętny!
Całość aż skrzypi. Od plastiku. Nie ma nawet jednej prawdziwej nuty, wszystkie syntetyczne do bólu. No dobra. Ktoś powie, że jeśliby były składniki naturalne, to pewnie drogo by to kosztowało. Nie zaprzeczam, jednak wtedy można sprzedawać mniejsze pojemności, albo zwyczajnie stworzyć z tych sztucznych aromatów lepszy zapach. Bo lepszych znajdzie się bardzo dużo.
Peonia to nie jest jakiś makabrycznie drogi składnik, a ta użyta w Femme Totale jest na wskroś sztuczna, mydlana, mdła. Druga jest róża, również na sterydach i leciutko gdzieś brzmi sandałek, ale ledwo zipie, bo nie nadąża.
Zasadniczo całą kompozycję zdominowała owa nieszczęsna piwonia i róża, obie jak lalki Barbie: ładne tylko na pięć minut, ale ogólnie sztuczne i nie da się ich przytulić bo wydłubią oko.
Zawiodłam się srodze. Zamiast mojego buduaru i/lub sceny zafundowano mi portową knajpę w nieciekawym towarzystwie i oparach absurdu. Sądziłam, że produkt Dity będzie kobiecy, ciekawy, nawet jeśli mi się nie spodoba, to przynajmniej będzie na czym nos zawiesić. A tu klops. Klopsisko. Klopsilla!
Ale właśnie tak - jest to produkt. Nie jakieś małe, prywatne dzieło, dziełko, tylko ponownie masówka mająca trafić w gusta większości.
Tyle, że od dawien dawna wiadomo, że gust masowy to również kreacja.
Nazwa: cóż...mało adekwatna
Trwałość: dobrych kilka godzin
Flakon: bardzo ładny
Używam tego produktu od: ponad dwa tygodnie
Ilość zużytych opakowań: sporo prób i koniec