Początek D34 jest jak niezwykły środek inhalacyjny: łyk świeżego powietrza przepełnionego zapachem igliwia, eukaliptusa i soku z jeszcze zielonych liści. Czuję przestrzeń, światło, jestem na spacerze w lesie, a wokół mnie późnoletni wiatr zaczyna bawić się w inicjacyjne ogałacanie gałęzi drzew. Nie wiem, czy pierwszy butik Diptyque pachniał lasem i nie wiem też, dlaczego początkowe olfaktoryczne doznania ujawniają w moim odczuciu bazowy zbiór nut tej kompozycji. Ale tak właśnie to odbieram: wszystko, co D34 przynosi w trakcie swojego rozwoju ufundowane jest na gęstej, balsamicznej żywicy i wwiercającym się w nozdrza eukaliptusie, obecnych już w fazie swojego preludium.
Fala zimna i orzeźwienia w dalszym etapie ustępuje nieco miejsca cieplejszym w odbiorze, przysypującym całość delikatnym pudrem: irysowi i fiołkowi. Robi się bardziej słodko, zdecydowanie bardziej kobieco. Mam wrażenie, jakbym stała na huśtawce (takiej z podpórką w środku), która po jednej stronie waży siły zimna, po drugiej ciepła. I właśnie kilka minut po aplikacji D34 odczuwam idealną równowagę pomiędzy obiema siłami, nie spadam, choć moja jedna noga stoi na zimnej, druga na ciepłej belce. Jest „constans”.
A potem... huśtawka zaczyna po prostu wariować! Nuty zimne i ciepłe wybrzmiewają kakofonicznie! A ja spadam... I nie potrafię już utrzymać tego zapachu w ryzach. Wyłaniająca się raptem i niespodziewanie roża wespół z ciężką tuberozą przełamują równowagę w ciepłą stronę mocy, ale eukaliptus nie daje za wygraną i walczy dzielnie wspomagany przez żywice. Ale nie jedyny to kontrast: za chwilę gorzkie w odbiorze cytrusy biorą się za łeb ze słodkawą różą, to, co pudrowe walczy z tym, co krystalicznie czyste i chłodne, a to, co zawiesiste, z tym, co nad wyraz płynne. Zapach rozłazi się na wszystkie strony, wybucha w samym swoim jądrze, hmm... można byłoby brzydko powiedzieć: „nie trzyma się kupy” – ale to nie to..., on ją po części tworzy... I nie twierdzę, że w konsekwencji mamy nieładną, kloaczną kompozycję. Absolutnie: konsekwencją jest pewien chaos, który najprawdopodobniej spowodowany został chęcią zawarcia w D34 (na cześć jubileuszu firmy) niemal wszystkich najważniejszych dla klasycznych już wód Diptyque nut zapachowych. Nasza ludzka natura podpowiada nam, co jest dla nas najlepsze, jakimi smakołykami warto zaspokoić apetyt... Ale jeśli połączymy ze sobą kilka wykwintnych dań z różnych „beczek”, to nie koniecznie efekt będzie apetyczny...
Na szczęście wojna na nuty po pewnym czasie cichnie, wiele nut umiera śmiercią naturalną, a zwycięzcy: żywica i eukaliptus do bycia pionierami dołączają zaszczyt bycia jedynymi niezwyciężonymi. Jeńców nie biorą...(to chyba lepiej) i tak sobie trwają ładnie, ale bez splendoru tworzenia bazy unikalnej. Ot – ostaje się zapach dość dobrej, ale mało oryginalnej męskiej wody kolońskiej. I po to całe to zamieszanie? ;)
Niemniej bardzo doceniam siłę ewolucji D34, jego nieobliczalność i trwałość. Nie pojmuję środkowego chaosu...
Używam tego produktu od: 2 miesięcy
Ilość zużytych opakowań: odlewka 5 ml