„Kopnięty” flakonik, po którym pełza słodki srebrny ślimaczek... on jeszcze nie zaznał tego, co tam w środku zostało wymieszane... a wiele tam ponoć trutek na takie małe niewiniątka jak on... Bo weźmy chociaż taką cykutę – podobno stryczek na samego Sokratesa, a co dopiero na małą, oślinioną, umięśniona nogę ze skorupką domu na sobie? A belladonna? Atropinowa bomba, halucynogenna paralizatorka! A wszystko to skąpane w wywarze z nocnych, uwodzicielskich kwiatów, podane w oparach dymu z drewna agarowego i tlącego się, wonnego kadzidła frankońskiego dosłodzonego mirrą... Taki mały, kochany bąbel z różkami na pierogi jeszcze sobie krzywdę zrobi tą piekielną miksturą, zbzikuje jeszcze i jeśli nie padnie, to zostanie kompletnym „freakiem” już na zawsze!
Lecz najpierw ja, ja (!) chcę zwariować sprowokowana wykreowaną medialnie, opakowaną opakowaniem niesamowicie sugestywnym, kuszącą kuszeniem godnym Mistrza Lucka kompozycją zapachową! Chcę w końcu stracić zmysły dla zapachu TOTALNEGO, albo po prostu totalnie powykręcanego i nie trzymającego się żadnego szablonu! Ręce mi drżą, PSIK... i... coś chyba za mało... PSIK-PSIK...zaczynam wariować, bo ja tu jakiś jaśmin i jemu podobne kffiatuchy czuję. I trochę krokusa, i odrobinę frezji. Wszystko dość mocno wysłodzone – kwiecie w wersji „hard”. Mając w głowie zabiegi marketingowe IF, zapach tych kwiatów jawi mi się w ciemnych kolorach: fioletach, granatach, czerniach. Nie są to wesołe, niewinne kwiaty, ale właśnie takie o dość ciężkich kielichach, mięsiste, emanujące nocą zupełnie inną wonią niż za dnia... Ale nie są ani trochę egzotyczne, nie wodzą na pokuszenie, nie łamią konwenansów. Bazowe kadzidło i oud aż proszą się tu o mocniejsze zaakcentowanie. Tym czasem nawet po kilku godzinach od aplikacji ich rachityczna struktura nie jest w stanie podbić tej wybitnie kwiatowej kompozycji.
I tak, to, co cieszyło oko i ucho, nosa nie cieszy... To, co drażniło wyobraźnię, pozostało na zawsze w jej sferze. Może, gdyby nie to całe medialne preludium, uznałabym zapach za całkiem udany, dość interesujący, którym można uzupełnić niezbyt zobowiązującą wieczorową kreację lub po prostu małą-czarną. Na pewno jestem w stanie nazwać GO „ładnym”, nieinwazyjnym, długotrwałym, dość bliskoskórnym, takim: „od biedy”... Ale chyba nie o to chodziło...
FREAK to jedno z moich (wcale nie największych) zapachowych rozczarowań. Brawa za to dla projektanta obłędnego flakoniku, a PR-owcy powinni dostać Oskara za olfaktoryczne si-fi! Ślimaczek-biedaczek nigdy nie dojdzie do atomizera... a nawet jeśli, to pewnie popełznie dalej, bo żadnych dopalaczy tu nie dają...;)
Używam tego produktu od: 1 miesiąca
Ilość zużytych opakowań: odlewka 4 ml