Nazwa tej wody jest niezwykle sugestywna... Będąc „nogą” z francuskiego i jednocześnie puszczając wodze fonetycznych skojarzeń, wypowiadam „Fourreau Noir”, a na myśl przychodzi mi obraz ciemnego, puchatego futerka, albo mrrruczanka do uszka – dość oczywisty wspólny mianownik to czarny, rozkoszny kociak (zwierzę, ale niekoniecznie;) Po przewertowaniu słownika okazuje się, że brzmiące futrzanie „fourreau” to nic innego, jak pochwa...na miecz, osłonka parasola czy po prostu płaszcz: coś, w co można się schować, schronić, co przyjmuje kształt swojego wnętrza. Ale przecież takie kocie futro, to jemu właściwa, miękka osłona, będącą jednocześnie jednym z jego głównych cech dystynktywnych (no, może pomijając nagie sfinksy). Zaczęłam od tego wywodu, ponieważ ta lutensowska kompozycja na samym początku zaintrygowała mnie właśnie swoją nazwą, i nie mogę wyzbyć się tego pryzmatu; aby pisać o zapachu, nie mogę zdystansować się od futrzanych skojarzeń, odczucia zwierzęcego ciepła, rozkosznego dźwięku kociego mruczenia.
Fourreau Noir po aplikacji zdaje się prężyć i łasić, czuję chłód i jednocześnie przyjemną chropowatość – dotyk kociego języczka na skórze. Zwierzak za wszelką cenę pragnie odwrócić moją uwagę od swojej ostatniej psotki: otóż przed chwilą goniąc swój cień rozbił słoiczek z syropem na kaszel „Tussipini” i nie omieszkał wychłeptać ociupinki. Nie muszę wchodzić do kuchni, żeby o tym wiedzieć: dość ostre lawendowe nuty złagodzone słodko-gorzkimi migdałami plus domieszka czegoś nieodparcie kojarzącego się z medykamentem przypominają mi ten znany z dzieciństwa zapach. Kociak wciąż próbuje wkupić się w moje łaski i kładzie pyszczek na moje kolano pozwalając się mi głaskać, przybiera jednocześnie rozczulającą „mordkę” niewiniątka. Po kilku chwilach lawenda staje się jedynie ledwo wyczuwalnym wspomnieniem, a kompozycja lekko wysładza się dając wybrzmieć tonkowemu akordowi. Jednak pierwszeństwo ma gorzkawy migdał, który odbieram jako wnętrze pestki brzoskwini: jest raczej niejadalny, ale bardzo aromatyczny. W pokoju jest ciepło, kot mrucząc zasypia a ja zatopiona w miękkim fotelu czytam sagę Martina. Przyjemność sprawia mi głaskanie czystego, połyskującego w świetle lampki futerka i smak wytrawnego amaretto, które sączę małymi łykami. Baza FN nieodparcie kojarzy mi się właśnie z takim obrazem: z uśpionym psotnikiem na kolanach, upojnym nic-nie-muszeniem, aromatem chwil sam-na-sam z dobrą książką, własnymi myślami lub ... partnerem po "dobrze pogodzonej" kłótni.;)
Używam tego produktu od: 1,5 miesiąca
Ilość zużytych opakowań: kilkumililitrowa odlewka