Oceniam odcień Liquer, bardzo zbliżony do Airy Fairy Rimmela. Na swatchu dość naturalny, zgaszony róż ze złotawym połyskiem - niby stworzony do lekkich makijaży na uczelnię. Z cieni tej marki jestem bardzo zadowolona i liczyłam, że będzie tak i teraz. I, cóż - z plusów mogę wymienić tyle, że jest świetnie napigmentowana, wydajna, nie łamie się i jest dość mała, więc zmieści się gdziekolwiek. Na ustach nie klei się, jest miękka. Krzywdy im nie robi, ale i nie odżywia. Ot, przyjemna w użytkowaniu szmineczka...zdawałoby się.
To, co mnie irytuje i permanentnie dyskwalifikuje opcję ponownego kupna, to koszmarnie nienaturalny efekt na ustach. Aż do przesady, wręcz karykaturalny. Przede wszystkim na ustach dostaje przedziwnego, nachalnego, metalicznego wykończenia. Głupie porównanie, ale moje usta wyglądają jak doklejone do twarzy, jakby nie były jej elementem. Wiecie, jaki to efekt, kiedy osoba o pełnych ustach potraktuje się błyszczykiem powiększającym, albo chlaśnie sobie na nie przerysowany makijaż a\'la Bardotka? Tu zyskujemy coś podobnego. Ciężko uchwycić to na zdjęciach, ale naprawdę nie wygląda to dobrze. Jakbym miała alergię, wstrzyknęła sobie silikon, albo coś mnie ugryzło. Karykatura samej siebie, brrr! :/
Do tego przez śliską konsystencję nakłada się jej za dużo, jeśli aplikujemy ze sztyftu. Przez to potrafi ścinać się i robić jaśniejszą, nieestetyczną kreskę na dolnej wardze. A nie zawsze mam czas żeby bawić się 10 minut w ciapanie ust palcem. Do sesji zdjęciowych może te pomadki są dobre, ale z tym efektem za cholerę nie w makijażu użytkowym! ._.
Nie wiem, jak sprawdzają się matowe. Ale jakoś nie mam zamiaru się przekonywać. Może u kogoś, komu ten efekt nie przeszkadza, te pomadki wyglądają lepiej. Dobrze, że nie była jakaś mega kosztowna.
Oddałam ją mamie, która jest zachwycona i wygląda w niej dużo korzystniej.
Używam tego produktu od: kilka miesięcy, nieregularnie
Ilość zużytych opakowań: jedna otwarta