Nie wiem, czy to słowo "dark" w nazwie wywołuje u niektórych strach przed mocami ciemności i sądem ostatecznym, którego większość z nas, przyznaję, bać się powinna, ale dziwię się reakcjom na tę kompozycję, oscylującym w rejestrach odbioru jej jako zapachu śmierci, zniszczenia i swądu palonych ciał. Tej ostatniej z wymienionych atrakcji na szczęście poczuć nie było mi dane i wątpię, aby recenzentka poniżej z aromatem tym obcowała. Oczywiście mam pełną świadomość, że posłużyła się tu jedynie metaforą, a porównanie (czy też odczucie) wynika wyłącznie z jej wrażliwości, rozwinietej wyobraźni i emocjonalnego stosunku do perfum, których woń kreuje u niej określone obrazy, jednak pozwolę sobie nie zgodzić się z opinią przedostatnią z tych tu przedstawionych (i absolutnie nie jest to żadna krytyka, bo osoba ze mnie tolerancyjna).
Dark Aoud to nie jest dla mnie zapach nihilizmu i zagłady, to nie jest cudownie odnaleziony gdzieś w nielegalnie zebranej prywatnej kolekcji zaginiony obraz Muncha "Krzyk", nie są to wreszcie mroczne i rozrywające na drobne kawałki duszę utwory Carlosa Pellicera, ani też industrialna kakofonia i zagubienie jednostki wywołane kryzysem modernizmu. To TYLKO ZAPACH i AŻ ZAPACH, albo perfumy - o ile mamy na myśli całokształt, łącznie z tym aluminiowym, szpetnym, ale jakże funkcjonalnym opakowaniem... I tak też DA w tej recenzji potraktuję.
Szczerze mówiąc/pisząc,to od dawna czekałam na taki właśnie aromat - taki, który mogę opisać (zrezygnowałam z artykułowania negatywnych, czy też neutralnych recenzji już jakiś czas temu, bo uznałam, że nie warto krytykować niczego, co może wywołać zachwyt u innych). Przede wszystkim DA jest mocny i intensywny, długo utrzymuje się na ciele (a na ubraniach - tradyjnie - jeszcze dłużej) i te cechy w moim prywatnym rankingu cech perfum idealnych zajmują bardzo wysoką pozycję. Znacznie niżej plasuje się estetyka opakowania, a takowa w tym przypadku nie zachwyca. Wybaczam. Kompozycja, według oficjalnych danych, składa się z żywicy agarowej i drzewa sandałowego. Niewątpliwie czuję tu znacznie więcej - podmuchy kadzidła, żar ziół i przypraw (lawendę, gałkę muszkatałową i szafran?) oraz wariację na temat piżma i paczuli. I pewnie składników jest więcej, bo mój nos nie jest na tyle wyczulony, aby je móc wyodrębnić, choć podskórnie czuję, że są tu obecne.
Otwarcie uderza apteczno-szpitalnym zaduchem, który po chwili łagodnieje, kontury stają się rozmyte, zapach ekspansywnie zajmuje przestrzeń (to efekt 3 "psików") - przyznam, że to uwielbiam i nie szukam w zapachach subtelności. Jest gorzkawo, mrocznie (choć ten mrok nie wiąże się z zagrożeniem) i na swój sposób nostalgicznie. DA to na pewno nie jest zapach wesoły i frywolny. Raczej majestatyczny, być może nieco przerysowany, choć do karykaturalności i braku klasy mu daleko. Nie można też go oskarżyć o barokowy rozmach, bo składników wielu nie ma. Jego siła polega na proporcjach, na misternym wykrzesaniu atutów oudu i sandała, na pokazaniu ich najszlachetniejszego oblicza, na uwolnieniu oudu od szpitalnych konotacji, a sandała od podejrzeń o maślane-nie-wiadomo-co i banał. Jest tu konsekwencja - konsekwencja snucia historii w oparciu o klasyczną (i przewidywalną) fabułę, co całkowicie pasuje mi do ogólnego zamysłu tej kompozycji. Wspomnę też, że całodzienne towarzystwo DA mnie nie przygniata, ani nie męczy.
A wracając już całkowicie "na Ziemię" i do spraw przyziemnych, to posłużę się wyświechtanym niewątpliwie już argumentem i radośnie wspomnę jeszcze, że "ludziom się podobało". :)
Używam tego produktu od: od wczoraj własny, a pożądany już od miesiąca, flakon
Ilość zużytych opakowań: w trakcie pierwszego