"Jeżeli nieznajomy niespodziewanie obsypie cię kwiatami, to musi być Impulse"
Ci, których dzieciństwo przypadło na lata 90. (czyli gdzieś za panowania Mieszka I :) ), pamiętają wszechogarniającą modę i szał na kwiatowe dezodoranty perfumowane.
Z Zachodu wielką falą zaczęły napływać do nas nowe kosmetyki, których wszyscy pożądali z wypiekami na twarzy. W myśl stwierdzenia "wszystko co zagraniczne, musi być lepsze", polskie firmy zaczęły wydawać produkty pod anglojęzycznymi nazwami, aby zwabić jak najwięcej ogarniętych chęcią posiadania klientów.
Dlaczego o tym piszę? Bo po powąchaniu "Laury" zostałam automatycznie przeniesiona w czasie do szalonych lat 90., gdzie każdy smarował się brokatem, nosił krótkie topy i słuchał Mr. President (ja osobiście wolałam Spice Girls :)). Gorączkę wśród dziewcząt powodowały błyszczyki w kulce i intensywnie kwiatowe dezodoranty Extase, czy Impulse (moja siostra miała ten ostatni i pryskała się tak obficie, że za każdym razem musiałam się ewakuować z pokoju). Każda dziewczyna pragnęła je mieć i skrupulatnie zbierała kieszonkowe by kupować coraz to nowe substytuty perfum w formie deo.
Przypominam sobie nawet pamiętną reklamę Impulse, kiedy przy dźwiękach Roya Orbisona "Pretty woman" mknie czerwonym kabrioletem kobieta. Rzęsiście spryskuje dekolt dezodorantem Impulse i nagle...wiatr zrywa jej szal. Prujący nad nią w obłokach pilot małego samolotu zgrabnie go chwyta, wwąchuje się w niego i rozmiękczony zapachem, zrzuca na uradowaną kobietę deszcz kolorowego kwiecia (w końcu sporo na siebie napsikała, więc sama jest sobie winna).
Była jeszcze reklama ze spóźnioną studentką, która wbiega na salę, gdzie uczniowie malują z żywego modela. Pozuje im nagi młodzik w wymuskanej pozie. Niestety po tym jak poczuł nokautującą woń Impulse od spóźnialskiej dziewczyny, nagle... jego męskość stwardniała na kamień. Ups...no cóż, bywa, mężczyźni nic przecież nie poradzą na to jak działa na nich Impulce.
Laura to nic innego jak kwiatowe dezodoranty lat 90., Impulse i szeroki wachlarz niebiesko-różowo-fioletowo-czerwonych kwiatuchów z mieszanek Extase. Tona kwiecia w syntetycznym wydaniu, wszelkiego rodzaju, róże, fiołki, frezje, piwonie, magnolie (uczuleni na kwiatowe pyłki niech lepiej wyposażą się w zapas chusteczek higienicznych i Allertec), aż jest się sprowokowanym do kichania.
Kiedyś dziewczyny (chłopaki też) nałogowo spryskiwali się deo pachnidłami, zapach dosłownie "tarmosił" każdego w pobliżu (a nawet i w oddali), ale nikomu to jakoś nie przeszkadzało. Taka pefruma była ideolo dodatkiem do dresu z kreszu, kolorowej arafatki i klamry do włosów z kwiatem (choć ja osobiście się tak nie ubierałam :) ).
Nie wyczuwam w Laurze żadnego drzewa sandałowego, czy owoców, tylko wodospad nokautującego kwiecia, który niestety drażni.
Zapach z goła niebezpieczny dla otoczenia, zwłaszcza przy dużym użyciu. Myślę, że wielbicielki "florali" będą zachwycone, mój nos jednak odmawia posłuszeństwa przy tego typu piramidach zapachowych. I mimo dużego sentymentu do wspaniałych lat 90., od kioskowych kwieciuchów trzymam się zawsze z daleka, bo to już nie to i ja też nie ta sama.