Wyrazisty zapach z kategorii „nie-wiem-z-której-strony-go-ugryźć”. Czuć, że ma już swoje lata - w tym roku stuknęła mu okrągła dwudziestka – co absolutnie nie jest wadą. Czuć, że stworzyła go ta sama osoba, co Eternity – Sophia Grojsman (podobieństwo między tymi zapachami jest niemałe, z tym, że Eternity to perfumy bardziej „gładkie”, ułożone, grzeczne, kwiatowe – Sun Moon Stars jest tą z dwóch córek pani Sophii, która woli iść własną drogą, jest mniej grzeczną z dwóch siostrzyczek.
Zacznę może od flakonu - bardzo mi się podoba, gdyby jeszcze korek nie był ze złotego plastiku, a z metalu, byłby cudeńkiem.
Mnóstwo składników w przypadku Sun Moon Stars oznacza mnóstwo wrażeń – ostatnie, co można powiedzieć o tym zapachu to to, że jest nudny. Przez długi czas nie mogłam rozgryźć tego zapachu – a mam go od dwóch miesięcy, flakonik z braku testera kupiłam w ciemno, zachęcona: 1) śmiesznie niską ceną 2) opiniami, że to zapach nieco dziwaczny – lubię takie perfumowe cudaki. Dalej czuję, że nie rozgryzłam tych perfum do końca, ale – jak dla mnie – kluczem do ich zrozumienia jest nazwa (skądinąd piękna).
Używanie Sun Moon Stars to zabawa w ciepło-zimno. Bo zapach generalnie jest cieplutki, taki trochę orientalny – soczyste, kapiące od soku brzoskwinie, słodka wanilia, drzewo sandałowe, ambra, goździk, róża, heliotrop, drzewo sandałowe, czuję też wyraźnie niewymieniony wśród nut zapachowych cynamon. Ciepło, miło, słonecznie. Sun. Druga strona zapachu jest zupełnie inna i pojawia się znienacka, na zasadzie ciepło-ciepło-ciepło-BUCH-już nie ciepło. Czuć nutkę lodowatego metalu – efekt podobny do tego wyczuwanego przeze mnie w Angelu, choć bez słynnego „trupa”. Myślę, że za ten chłód może odpowiadać ananas, choć chwilami wyczuwam też kwaśną do bólu zębów cytrynę. Kiedy pojawi się ta nutka, bo nie jest ona obecna przez cały czas, robi się jakoś niepokojąco, znika miły orient i słodkie bezpieczeństwo. Moon. Srebrny glob. Srebro, w przeciwieństwie do złota, kojarzy się zdecydowanie nie ciepło. Ta zimna nuta, podobnie jak w Angelu, kojarzy mi się z jakimś sztyletem, z czymś złym.
Czuję w Sun Moon Stars też wyraźnie krem Nivea, tak jak i w Eternity – pewnie to piżmo. On jest takim „pomostem” między tą słodko-ciepłą stroną zapachu a drugą, lodowato wręcz zimną. Zapach kremu Nivea jest dla mnie taki ciepło-zimny, bo z jednej strony jest taki „czystościowy”, niespecjalnie otulający, a z drugiej kojarzy się tak znajomo, bezpiecznie. Tak jak gwiazdy. Słońce też jest gwiazdą, ale daje ogrom ciepła, zaś te gwiazdy, które widzimy na nocnym niebie nie są ciepłe, przynależą do nocy, choć rozświetlają jej ciemność.
Sun Moon Stars to olfaktoryczna pochwała nie tylko ciał niebieskich, ale i świata jako całości, mimo wszystko miłego, ciepłego i bezpiecznego, chociaż czasem, przeważnie znienacka, daje o sobie znać ta mroczna, niepokojąca, zła strona ludzkiej natury.
Nie do końca czuję, że ten zapach jest „mój”, choć fajnie komponuje się z letnią pogodą, w dzień chwaląc upalne słońce, wieczorami – gwiazdy i księżyc rozświetlające parny mrok. Ciekawe, jak sprawdzi się zimą.
Używam tego produktu od: dwóch miesięcy
Ilość zużytych opakowań: 100 ml w trakcie