Patchouly Boheme przylega do skóry noszącego tak ściśle, i jednocześnie pozostawia tyle przestrzeni, że kojarzy mi się ...ze swetrem.
Luźnym, kaszmirowym, czarnym długim sweterem-sukienką, do którego zakładam już tylko ciemne rajstopy i skórzane buty. Bo o tym jest Patchouly Boheme. O materiale najwyższej jakości-miękkim, komfortowym, otulającym, skontrastowanym z ciemnymi, przyciężkimi, skórzanymi dodatkami. To pieśń na temat stroju o niejednoznacznym wydźwięku, bardziej charakterystycznym, niż uwodzicielskim, bardziej artystycznym, niż seksownym i bardziej androgynicznym, niż kobiecym.
Otwiera się wiórami , czy wręcz drzazgami całkowicie suchego sandałowca i, przede wszystkim, ostrej, agresywnej i niezbyt starannie wyprawionej skóry. Skóra jest gruba i motocyklowa. Moje buty, noszone na przekór do miękko układającego się swetra, są właśnie takie. Chwilę po bezkompromisownym, pełnym mocy otwarciu w tle zaczyna majaczyć lekko kamforowa, niepiwniczna, chłodnawa paczula. To dosłownie majaczenie-jakby sweter przepleciono delikatnie, co dziesiąty rząd oczek, srebrzystą nicią. Paczula stanowi tylko kontrapunkt , jak chór pojawiający się na drugim planie, dla intensywnej skóry, do której już za moment dołącza balsam tolu. To on doskonale oddaje miękkość kaszmiru. Został użyty bardzo hojnie, przydaje całości żywicznego, suchego charakteru. Za chwilę pojawia się miękki, słodkawy tytoń, wilgotny i aromatyczny. Czyli przyprawy, używki, przyjemności... Czyli poczucie bezpieczeństwa, dom, dym z shishy, wygodna skórzana kanapa... Ten fragment doskonale oddaje atmosferę mojego poddasza- wysokiego, pełnego woni cynamonowych świec, drewnianej dębowej podłogi, niedawno pastowanej, tytoniu do fajki wodnej, ciemnych kolorów. Czuję się jak u siebie. W kaszmirowej tunice i wysokich skórzanych butach też czuję się jak u siebie. Wniosek może być tylko jeden- w Patchouli Boheme też czuję się jak u siebie. Prawie. W otwarciu i w początkowej fazie serca zapachu.
Poczynając od serca, w którym balsam tolu i bób tonka dominują, Patchouli Boheme jest miękko utkane z nut, wśród których paczula znaczy najmniej. Tonka, która dołącza w sercu, dołącza wraz z całym swoim dobrodziejstwem, tj pełną gębą cynamonowo-waniliową. Jest to także- w miarę dojrzewania serca zapachu i przechodzenia do jego bazy- niestety, gęba pełna słodkości. Nie mogę nie napisać, że bywają dni, kiedy waniliowo-pudrowe aspekty tonki psują mi nieco odbiór końcowej fazy serca tych perfum, w którym jeszcze, gdzieś na horyzoncie, zamajaczyła mi delikatnie róża, pewnie za sprawą geranium. Skóra próbuje walczyć z tonką, za każdym razem i przy każdym noszeniu wynik tej walki wypada trochę inaczej.
Nie lubię tych dni, kiedy wygrywa tonka, w towarzystwie czegoś ambrowego, kiedy Patchouli Boheme słodzi się i pudrzy- wtedy wygląda to mniej więcej tak, jakby sweterek niepotrzebnie zaczynał odsłaniać jakieś buduarowe koronki. Różowe. Tak, wiem, że koronki są sexy, że buduar jest nastrojowy, ale bycie sexy w nastrojowym buduarze jakoś mnie nie pociąga. Ja chcę dalej wylegiwać się na skórzanych poduchach, paląc shishę. W moim swetrze, który jest moim zamkiem.
Lubię te dni, kiedy, po wybitnym,dominującym i agresywnym otwarciu i pięknym, kojącym sercu, Patchouli Boheme zachowuje się przyzwoicie- zmierza w kierunku słodkawej, piżmowej bazy i spływa z moich ramion tak delikatnie, jak kaszmirowa dzianina. Kiedy zachowuje się jak porządny orient. Wtedy lubię Patchouli Boheme.