"Kocham czar wspomnień, smutny wdzięk dawności,
Woń starych dworów, pustki i lawendy,
Roztwory wielkich, szklanych drzwi - bez gości,
Myśl, że tak wiele przeszło życia tędy,
Życia co płynąc, jak dym się ulatnia -
I żem nie pierwsza tu i nie ostatnia...
I zdaje mi się, ze w powietrza strudze,
Co przez pokoi płynie pustkę wonną,
Dech się czyjś ostał, jakieś szczęście cudze,
Żal czyjś tęsknotą gnany tu pozgonną,
Coś, co jak zapach uwiędłego kwiatu,
Miejsc się kochanych nie puszcza i trwa tu."
(M. Wolska, „Na dnie zwierciadeł”, fragment)
Wsółczesna wersja EDT:
Delikatny, retro zapach. Suchy, taki dym-oddech dawnych czasów rozrzedzony w powietrzu. Prosty, nienachalny, niby bliskoskórny, a jednak ogonowy. Wymaga aplikacji co najmniej 4 psików. Przestaję go czuć po kilku minutach, natomiast inni-wąchając mnie - czują wyraźnie. Trwa do kilku godzin. Rzadki, dziwnie "szczupły" w porównaniu z EDP, skupiony w sobie, nie chcący się otworzyć, jakby naprawdę trzymał jakąś tajemnicę której nigdy nie wyjawi. W bazie, zwłaszcza pod wpływem ciepła - robi się... ciepły, brzoskwiniowo-cielesny, czasami niestety za dużo potu wychodzi i kwasi się na mnie. Bardziej drzewny od EDP, bardziej tajemniczy, ale też o wiele słabszy. Moim zdaniem nie oddaje duszy perfum-legendy Guerlaina.
Współczesna wersja EDP:
Prawdziwe bogactwo doznań. W otwarciu zakurzone cytrsusy. Szkoda, że czasem takie sztuczne. Później... mnóstwo przeplatających się wątków. Z jednej strony mokre gałązki drewna, z drugiej - przeraźliwie wysuszone drewno, trochę dzikości, zwierzęcości - może się kojarzyć z futrem jakiejś starszej elegantki, ale też z milusim futerkiem kocim. W tle jakaś słodycz, owoce, czasami różyczki! Jednak sam zapach słodki nie jest (choć dużo słodszy niż EDT), czasem pojawi się jakaś intymna nuta, czasem skóra i przyprawy. Fascynujące połączenie ciężkości i lekkości, subtelności (ale bez uroku-dziewczęcości) z pewnością siebie. Idealnie zjednoczona dzikość i zwierzęcość z retro elegancją i szykiem. Niesamowity zapach. Niestety, nie mogłam znieść nut bazowych, które na mnie pachniały jak przepocony sweter. Nie wiem, czy taki miał być efekt, czy moja skóra tak kwasiła tę bazę. Dopiero po polaniu gorącą wodą pachniało to w miarę dobrze - cieleśnie, erotycznie, zachęcająco. Widać Mitsouko to zapach dla osób o gorącej krwi - albo na lato. Ja zwykle mam nieco obniżoną temperaturę ciała, może stąd nieciekawy rozwój zapachu. Przy pierwszych testach bardzo oleista, przy każdym kolejnym - bardzo sucha.
Początkowo poznałam EDT i zachwyciła innością, delikatnością, milutkim retro. Potem nabyłam flakon EDP, która początkowo onieśmieliła i kilka tygodni zajęło mi oswojenie i odkrywanie elementów - a jest tam co odkrywać, wierzę, że jeszcze wiele razy Mitsouko mogła mnie zaskoczyć. Całość jednak nie do końca moja, no i ta nieszczęsna baza - w żadnych innych perfumach mi tak nie przeszkadzała... Tęskniłam za EDT. Teraz z kolei nabyłam znów próbkę EDT i wydaje mi się tylko cieniem EDP.
Mitsouko nie pachnie dla mnie japońsko. Tuż przed jej poznaniem przeczytałam genialnego "Szoguna" Jamesa Clavella i pomyślałam, że może to zapach Mariko... Tak, to historia Mariko - kobiety-samuraja stała się tłem dla mojego poznawania Mitsouko, nie zaś "Bitwa", której nie znam. Choć... Mariko tak samo rozdarta była pomiędzy obowiązkiem wobec japońskiego męża i namiętnością wobec Anglika "barbarzyńcy". Cóż, skóra Mariko sama z siebie mogła pachnieć jak Mitsouko EDT, natomiast perfumy, jakich używała to z pewnością były inne wonie, bardziej ozdobne.
Mitsouko nie zdobi, ale dodaje siły, wypełnia luki. Nie stajemy się od razu eksapansywnie emanujące pewnością siebie, ale ta siła wynika ze skupienia, dopełnienia siebie zapachem, spokojnego bycia sobą - tak po prostu.
Idealnie, pięknie łączy się ze skórą. (Dodam, że obie wersje podobały się mojemu narzeczonemu, bardziej EDT, które sam z siebie entuzjastycznie komentował, jak żaden inny mój zapach, poza Angelem. EDP określił jako kadzidełka).
Mitsouko EDT to szczupła, wdzięczna, choć niekoniecznie piękna retro panienka z dobrego domu, która czasem lubi biegać w deszczu.
Mitsouko EDP to bezwiekowa "czarownica" - kobieta z dużą mocą, ma nieco surowe rysy twarzy, ale jest przy tym piękna, elegancka, a zarazem pełna pierwotnej, dzikiej siły. Gorące uczucia połączone z powściągliwością.
A czasem obie wersje to tylko zapach starych książek albo duży, szary kot przechadzający się po lesie.
Chociaż źle się układał się na mnie w ostatnich, najdłuższych nutach, mam nadzieję, że nie będzie nigdy wycofany i "żem nie pierwsza tu i nie ostatnia".
Przepięny flakon i nazwa.
Pozycja obowiązkowa do testów dla każdego perfumoholika.
Używam tego produktu od: 3 miesięcy
Ilość zużytych opakowań: 2 próbki EDT, 10ml EDP z własnego flakonu - który powędrował w świat - i spodobał się bardzo nowej właścicielce.
Edycja po kilku miesiącach: mam swoją flaszę EDT z 1995 roku i kocham ją, w Mitsouko czuję się bardzo sexy, ale i spokojnie (w EDP czułam się wojowniczo), zapach na radnki!