Robbie Robbie Uber Alles...
Z Robbiem zapoznać się już chciałam jakiś czas temu, ale jakoś zawsze nam było nie po drodze. Dzięki wielkiemu i nieocenionemu dobremu sercu Pani Stettke mogę się dziś upajać moim resztkami w butelce, które mi zostały, bo reszta wciąż tkwi na niektórych tkaninach w szafie, podczas gdy odpowiednia osoba próbuje włożyć czapeczkę Świętego Mikołaja i udawać, że on istnieje;)
Pomimo, iż perfumy Robbiego są dedykowane mężczyznom, ja nie odczuwam potrzeby definiowania ich i dzielenia perfum ze względu na płeć w ogóle. Albo coś mi się podoba albo nie. Dlatego nie mam najmniejszych oporów, żeby nosić Ubera, choć pewnie wiele osób powiedziałoby, że to woń SILNIE, żeby nie powiedzieć definitywnie męska.
Trudno...jakoś to zniesę;)
Rzadko zdarza mi się zapoznawać z koncepcją autora zapachu. Z reguły mam zupełnie inne wyobrażenie na temat aromatu, oddalone od twórcy o lata świetlne. W tym przypadku jednak, gdzieś się spotkałam z ideą nadczłowieka... Gdzieś tam, może w połowie drogi;)
Uber to aromat silnie przyprawowy i skórzany: bardzo wyraźny w otwarciu jest pieprz, na szczęście nie suchy i pylisty a wilgotny, śmiem twierdzić nawet, że mięsisty, na tyle, na ile pieprz taki właśnie potrafi być. Lawenda właściwie nie jest wyczuwalna osobno, ale dodaje mu pewnego rodzaju lekkości i chłodu, a to powoduje, że zapach nie idzie w kierunku wyznaczonym przez skórzane oudy. W kolejnej fazie do pierwszych skrzypiec dorywa się tytoń, jednak nadal jest w otoczeniu pieprz. I ten pieprzny charakter Ubera jest widoczny w całej projekcji. Tytoń nie jest dymny, jest jakby trochę gorzki? Niepokojący z pewnością. I ten stan pogłębia tylko nadchodząca skóra i cedr. I choć w efekcie zapach się ociepla, NIE WYSŁADZA, to jednak ten niepokój gdzieś z tyłu głowy pozostaje.
Po pierwszych testach wiedziałam, że to zapach dla mnie: stosunkowo ciężki, mroczny, skórzasty i przyprawowy, na gorzko ostry, specyficzny, nieorientalny sposób. Tytoń i skóra to jedno z moich ulubionych połączeń a duet ten wzbogacony pieprzem tylko zyskuje na szlachetności.
I fakt, nosząca go osoba może roztaczać aurę władczości, silnej pewności siebie i niezachwianej wiary w swoje siły.
Jednak ja kojarzę go głównie z jesienną aurą i mam przed oczyma jeden obrazek: fabrykę robotów. A w tle sączy się ścieżka dźwiękowa z "The Wall" zespołu, którego nazwy wymieniać nie muszę:)
Dlaczego tak? Bo w pewnym sensie ten zapach jest "przemysłowy", ma bliżej niezidentyfikowany industrialny charakter. Zmuszając swoje komórki węchowe, a potem szare to większego niż zazwyczaj wysiłku, wyczuwam w tym aromacie woń fabryki, zapach substancji podobnych do smarów, olejów do konserwacji, metaliczną woń materiałów, których skład jest tak pilnie strzeżony przez producenta. Słyszę huk miarowo uderzającej prasy, szum przesuwającej się taśmy i widzę kolejne humanoidalne kształty z niej zjeżdżające. A w głowie nadal tłucze mi się "The Wall".
Dlaczego to fabryka robotów? Bo nazwa zapachu jest wielce sugestywna, a mam nieodparte wrażenie, że to będzie kolejny etap w naszej ewolucji...
Nazwa: ciekawa, adekwatna
Flakon: bardzo prosty, ładny
Trwałość: odzież aż do prania, na jednym z szali ponad trzy tygodnie, na ciele cały dzień
Używam tego produktu od: ponad miesiąc
Ilość zużytych opakowań: próbka, będzie opakowanie pełnowymiarowe