Do recenzowanego zapachu podchodziłam jak przysłowiowy pies do jeża, gdyż z jednej strony nęcił mnie strasznie i zachęcał do głębszego zapoznania się z nim z drugiej zaś przez nutę czerwonej porzeczki której nie cierpię od dzieciństwa odrzucał.
Aurę testowałam wielokrotnie i za każdym razem przez tą porzeczkę zniechęcałam się do niej. Leciałam za kazdym razem czym prędzej do galeriowej toalety i szorowałam nadgarstek tak długo, aż zapach znikł. Przez to nie dawałam Aurze szansy na rozwinięcie się – popełniałam błąd.
Pewnego dnia spacerujac sobie po jednej z warszawskich galerii weszłam do jednej z perfumerii i znów spryskałam nadgarstek Aurą.
Los chciał, że spotkałam wtedy dawno niewidzianą koleżankę - od czasów liceum. Zjadłyśmy ciacho, wypiłyśmy po espresso, pogadałyśmy trochę, przez co ledwo zdążyłam na środek komunikacji podmiejskiej, którym dojeżdżam do domu. Biegłam ile sił w nogach ( a zima to była i ślizgo), wpadłam do niego zziajana niczym po maratonie, zapłaciłam za bilet i usiadłam na pierwszym wolnym siedzeniu.
Parę przystanków dalej usiadła obok mnie zadbana kobieta, tak na moje oko po 40 – tce. W pewnej chwili zapytała się mnie:
"Przepraszam, czym Pani tak ładnie pachnie?" Spojrzałam na nią za zdziwieniem, przytknęłam nos do nadgarstka i oniemiałam ze zdziwienia. Aura pachniała ślicznie.
Prędko odpowiedziałam:
"To Aura od Loewe proszę Pani."
Jeszcze tego samego dnia zamówiłam ją przez Internet - 40 ml.
Aury nie używam na co dzień. To zapach wyjątkowy, mało popularny i zwracający na siebie i nosicielkę uwagę podobnie jak Habanita. Spryskuje się nimi na specjalne okazje, imprezy i wieczorne wyjścia.
Aura to dzieło Loewe (rok powstania 1846), jednej z najważniejszych hiszpańskich marek oferujących dobra luksusowe. Obecnie galanteria skórzana Loewe ceniona jest na całym świecie. Ich skórzane wyroby słyną z doskonałego wykonania, gustownego wzornictwa oraz najlepszego materiału- skór najwyższej jakości we wszystkich możliwych odcieniach.
Flakon w którym umieszono recenzowaną kompozycje zapachową jest elegancki i prosty w formie. Wykonany z grubego, przezroczystego szkła. Jest niczym karafka z kryształu, w której to trzyma się najprzedniejsze trunki.
Wieńcząca flakon zatyczka powstała z inspiracji flakonem perfum L2 (1976). Jest to symbol wielopokoleniowej historii zapachów Loewe, sięgającej czterech dekad. Wytworne, czyste linie kreślące zaokrąglony kształt zatyczki stały się ikoną marki i wspaniałym przykładem stylu Art Deco.
Skórzana etykietka w odcieniu beżu z wytłoczonym napisem „Aura Loewe” znajdująca się na frontowej ściance flakonika stanowi małą prezentacje ponad 160 - letniego kunsztu marki Loewe.
Aura jest wyjątkowa i wybaczam jej tą czerwoną porzeczkę. Początkowe nuty dają po nosie właśnie tą nieszczęsną porzeczką. Jej aromat jest tutaj bardzo intensywny, słodko-cierpki, świeży i nieco zielony – może za sprawą listków z porzeczkowego krzaczka i gra pierwsze skrzypce przez jakiś kwadrans.
Słodki, łagodny, odrobinę pikantny aromat różowego pieprzu wkrada się po cichu delikatnie pulsując na moim nadgarstku. Jest karcony przez porzeczkę, gdy tylko chce wyjść na prowadzenie.
Po mniej więcej 30 minutach mój nos wyłapuje woń fiołków, choć tych brak w nutach zapachu. Aromat jest bardzo silny i przyjemny dla powonienia. Początkowo jest on nieco ziemisto - ziołowy i taki zamszowy (pewnie listki) przechodzący stopniowo w słodki, pudrowo - drzewno - kwiatowy aromat kwiatu fiołka.
„Te fijołki, co mnie nęcą,
Te nie siedzą skryte w trawie,
Lecz spod długiej, ciemnej rzęsy
Patrzą na mnie tak ciekawie.”
Fijołki - Adam Asnyk
Po pewnym czasie do fiołka przyłącza się jaśmin. Jego niesłychanie słodka i ciężka woń wydobywa z fiołka to co najlepsze. Aura staje się lekko pudrowa, słodka i tak jakby podszyta zamszem.
Sama nie wiem kiedy zaczynam czuć balsamiczno – drzewną woń sandałowca. Ciepła, słodka, kremowa woń sandałowca wnosi troszkę orientu i kremowości. Po jakimś czasie aromat ten nieco słabnie na korzyść róży, której zapach jest czysty, słodki z subtelną nutą zieleni.
W drugiej połowie dnia zapach staje się różano – sandałowo – fiołkowy. Aromat fiołka robi się delikatny, pudrowy i ździebko ziemisty . Róża z kolei nabiera otulającej woni piżma i traci zieloną nutę. Sandałowiec nabiera mocy. Staje się mega wyczuwalny słodko – drzewny. Czuję subtelną nutkę miodu albo raczej syropu klonowego i suchego drewna takiego o balsamicznym aromacie.
W pewnej chwili pojawia się skóra. Kojarzy mi się bardziej z zamszem w kolorze beżowym niż ze skórą. To taka zamszowa marynarka, lekko przetarta w kilku miejscach, trochę już znoszona, dobrze układająca się na ciele, aż szkoda jej wyrzucać. Podszyta jest piżmowym aromatem róży, fiołka o pudrowo – ziemistej woni oraz drzewem sandałowym o pięknym balsamiczno – słodko – drzewnym aromacie.
Taka właśnie jest Aura.
Dzieło perfumiarskie od Loewe jest średnio trwałe. Wytrzymuje ok.8 godzin na skórze potraktowanej bezzapachowym balsamem i ok. 6 godzin na skórze „naked”.
Mimo to bardzo je sobie cenie, ale daje pół gwiazdki mniej za to.
Używam tego produktu od: grudzień 2013 rok
Ilość zużytych opakowań: z połowę flakonika 40 ml