Na początku podchodziłam do tego korektora dość sceptycznie, podobnie jak do całej głoszonej przez Bobbi Brown idei nakładania jednego korektora pod drugi. Na początku miałam też problemy z właściwym używaniem tego kosmetyku, ale odkąd je opanowałam, jest pięknie :-)
Pytanie "po jaką chorobę nakładać specjalny korektor pod korektor?" nasuwa się w tym przypadku samo, ale wbrew pozorom nie jest to taki głupi pomysł ;-) Jeśli nie macie wielkich cieni pod oczami, nie zawracajcie sobie tym kosmetykiem głowy. Jeśli jednak ciemne cienie to Wasza zmora, warto ten korektor wypróbować. Ja niestety jestem posiadaczką dość sporych, fioletowo-brązowawych cieni pod oczami i wielokrotnie zdarzało mi się, że gdy nałożyłam na nie korektor (inny, nie ten tu recenzowany), najciemniejsze cienie przy kąciku oka i tak lekko przez niego prześwitywały. Trudno ten efekt wytłumaczyć – to jest tak, że korektor niby kryje cienie, a z drugiej strony one przebijają, bo przecież nie nakładamy na nie szpachli ;-) Właśnie tego efektu pomaga pozbyć się Corrector od Bobbi Brown. Rozjaśnia najciemniejsze miejsca i odbija od nich światło, dzięki czemu spojrzenie robi się żywsze, a okolice oka jaśniejsze.
Jak dobieramy kolory:
Bobbi Brown radzi, by na różowawo-niebieskie cienie pod oczami dobrać korektor w odcieniu Bisque, a na fioletowo-brązowe cienie – w odcieniu Peach.
Ja trochę wykłócałam się z panią ze stoiska Bobbi Brown w Douglasie, która doradzała mi korektor w odcieniu brzoskwiniowym, przyzwyczajona, że zawsze dobieram korektory i podkłady w odcieniach beżowych wpadających w różowe, a wszystko, co żółtawe, jest dla mnie be. Jednak odcień Porcelain Peach rzeczywiście okazał się dla mnie idealny – świetnie neutralizuje moje brązowe cienie pod oczami.
Kluczem jest prawidłowa aplikacja. Nabieramy dosłownie MINIMALNĄ ilość kosmetyku – ja robię dosłownie jeden mały "pac" palcem i taką ilość WKLEPUJĘ (nie wcieramy i nie rozcieramy korektora!) tylko w okolice wewnętrznego kącika oka, tam, gdzie cienie są najciemniejsze. Korektor ma lekko maślaną, tłustawą konsystencję, ładnie się rozprowadza i nie trzeba nakładać go w dużych ilościach, a wręcz jest to mocno niewskazane, bo będzie się wałkował i brzydko wyglądał. To nie jest nasz właściwy korektor, który mamy rozprowadzić na całe cienie pod oczami – to tylko podkładka na te najciemniejsze miejsca.
Wklepujemy dobrze, zostawiamy na chwilę, żeby się "przyjęło" ;-) A dopiero potem nakładamy na to korektor, którego zwykle używamy. Od razu mówię, że nie używam na ten kosmetyk korektora Creamy Concealer od Bobbi Brown, tylko korektora MAC albo NARS.
Efekt jest znakomity – spojrzenie jest widocznie rozjaśnione, a ciemne cienie nie przebijają nawet po paru godzinach. Baaardzo lubię ten kosmetyk, naprawdę robi on różnicę w całości makijażu. Dzięki niemu już nie martwię się o te okropne przebijające spod korektora cienie pod oczami, które tak wiele psują.
Co do kwestii szczegółów:
– opakowanie – bardzo małe, zgrabne, z lusterkiem. Jak dla mnie super.
– cena – koszmarnie wysoka i za to pół gwiazdki w dół (ale tylko za to). Na plus jest na pewno wydajność korektora – używamy go tak malutko, że naprawdę starcza na mega długo. Ja używam swojego już kilka miesięcy i ledwo widać wgłębienie w pudełeczku.
Podsumowując – osoby, które nie narzekają na ciemne cienie pod oczami, mogą dać sobie z tym kosmetykiem spokój i nie dokładać dodatkowej warstwy makijażu na twarz. Jednak osobom, które walczą z brzydkimi obwódkami wokół oczu, baaardzo ten korektor polecam.
Z góry przepraszam za nieco belferską recenzję, ale pomyślałam, że moje rady komuś się przydadzą i dzięki nim ten ktoś nie zrazi się do korektora, bo będzie wiedział, jak dobrać jego odcień i jak go później używać :-) Nie jest to najbardziej oczywisty w użytkowaniu kosmetyk, stąd tak wiele rad z mojej strony – don\'t hate me ;-)
Używam tego produktu od: ok. 4 miesięcy
Ilość zużytych opakowań: w trakcie jednego