Daruję sobie wstęp i czołobitne modlitwy dziękczynne skierowane do pewnej Damy Przezacnej kadzidłem pachnącej, bo wiadomo było od początku, że to właśnie owa Znakomitość niuchnąć mi aromatu rzeczonego pozwoliła.
No i przepadłam.
Dwa lata temu, a może i dalej, pokochałam miłością wielką Tobacco Vanille. Zapach ten łazikował za mną długo, ale jednak mózg mój, całkiem zacnej jakości, który zamienia się w ptasi móżdżek o konsystencji galaretki na wzmiankę o zakupie perfum chyba wciąż dzielnie się bronił, bo jednak Toma nie nabyłam dotychczas. Chciało się, ściskało i skrzypiało, ale jednak jakoś tak... No i nie mam.
Niedawno bardzo dane mi było usłyszeć "to ci się na pewno spodoba, bo to klon Tobacco". Zamerdałam ogonkiem na tę okoliczność, bo już roztaczała się przede mną wizja wspaniałego zamiennika, bo skoro merdać ogonkiem, to głównie z powodu ceny.
Czy jestem zadowolniona?... Ojeeeej...
Co to jest Tabac Rouge, który nie ma w sobie grama tytoniu?
Ja pominę fakt, że ja go gdzieś tam wyczuwam...bo pewnie wyczuwam umysłem a nie nosem.
Tabac to kwintesencja jesieni, mojej ulubionej pory roku. Już jest chłodno, ale jeszcze nie mroźno, lato niby odeszło, ale wciąż pozostają jego ślady: a to w postaci grzybów, a to dorodne dynie, a to wreszcie najlepszy na świecie miód. Już po żniwach, więc nad rżyskami unosi się zapach wilgotnej ziemi i schnących łodyg. Wszędzie wyczuwalny staje się zapach dymu, pieczonych jabłek i liści. I te kolory...Ach...Tylko w naszym kraju jesień potrafi zakręcić w głowie i doprowadzić swoją feerią do przedzawałowego stanu, bo aż dziw bierze, że natura może wypuścić w świat aż tyle barw naraz. Spadające kasztany, żołędzie, szelest kolorowych liści, dym, mgła unosząca się rano nad ziemią, ale i zapach pieczonego jabłecznika, gorącej herbaty z miodem, zapach domu, ciepłego swetra, bo przecież już chłodno, choć jeszcze nie zimno...
A teraz wyobraźcie sobie, że to nie obraz, tylko zapach zamknięty w pięknym, prostym flakonie.
Pomijam fakt, że zapach jest lekko słodkawy ale na miodowy sposób. Pomijam, że jest kremowy, bo nuty pudrowe doskonale go wygładzają, więc traci na drapieżności, choć nie staje się przez to mdły, o nie! Zapach jest miękki niczym szal a angory, jak najlepsze wełniane skarpetki, kiedy podczas ulewy przemokły nam buty a wtedy to marzy się tylko o jednym; tuli się wspaniale do ciała, przytula się wręcz, zagnieżdża i ma się wrażenie jakby mówił "tu mi dobrze". Do tego jest nieziemsko trwały i nawet po praniu nadal jest mocno wyczuwalny.
Gdybym miała porównać Tobacco i Tabac, bo choć różne, są straszliwie podobne, rzekłabym, że o ile Tobacco to obraz dekadencji, miłego lenistwa, ale i drapieżności, może zmanierowania, to Tabac jest kojącym, mile rozgrzewającym i otulającym zapachem, który wydobywa wszystko to co z jesieni najlepsze a choć wprowadza nutę nostalgii, to jest to pozytywne uczucie: wszak nadchodzić będzie zima, królowa ciszy, czystej bieli i chłodu.
Jedyne co mi prócz obrazków wiadomych przychodzi do głowy, to chłodny poranek, słońce wyłaniające się z mgły i utwór Dead Can Dance "Children of The Sun".
Polecam.
Czy ja ten flakon będę miała? Też coś... No pewnie!
Nazwa: ładna
Trwałość: zabójcza, nawet po praniu
Flakon: bardzo ładny, prosty
Używam tego produktu od: kilka tygodni
Ilość zużytych opakowań: odlewki, wkrótce flakon