Zastąpił wszystkie inne kremy do rąk. Ukochany.
Dodałam ten krem do katalogu, ponieważ należy mu się ode mnie kilka słów. Na rzecz tego niepozornego produktu Ziołoleku porzuciłam całą resztę innych kremów do rąk i nie planuję do nich wracać. Już wyjaśniam, dlaczego.
* Krem borny kupiłam z polecenia przyjaciółki. I Ona i ja miałyśmy bowiem podobny problem ze skórą dłoni, na których regularnie pojawiały się suche plamy i czerwone, swędzące podrażnienia. Chociaż myślałam na ten temat intensywnie i z niejedną mądrą głową się na ten temat konsultowałam to nikt nie określił mi wyraźnie skąd to cholerstwo się bierze. Sama zaobserwowałam, że ten problem wzmagają detergenty, perfumowane kremy do rąk, czasami kosmetyki, być może też zimno i suche powietrze.
* Linoborici nie zahamował występowania tych objawów (być może taka to moja bolączka), ale pozwala mi załagodzić swędzenie, zaczerwienienie i zasusza stan zapalny. Dzięki temu się nie drapie, jak nienormalna i nie roznoszę uczulenia dalej. To dla mnie ogromny plus.
* Krem jest dosyć neutralny. Nie posiada tylu polepszaczy i upiększaczy, co inne stosowane przeze mnie kremy, dlatego pobił je na głowę. Pachnie ciut nieprzyjemnie, zapaszek jest lekko skisły, ale nie osiada na długo na rękach, więc mi nie przeszkadza. Krem jest bardzo gęsty, treściwy, dość tępo rozprowadza się na dłoniach, ma biały kolor. Pozostawia na nich tłustą, ochronną warstwę. U mnie wchłania się jakieś 10 minut, ale ja go sobie nie żałuję. Najchętniej stosuję go wieczorem. Krem pozostawia skórę miękką, gładką i lekko nawilżoną. Jak już jednak wspominałam najważniejsze jest dla mnie to, że działa kojąco i regularnie wsmarowywany zasusza stany zapalne na dłoniach. Próbowałam stosować go na jeszcze inne moje bolączki - suche placki i inne historie, ale już nie odniósł takiego sukcesu. Siostra koleżanki, od której zaczęła się historia z kremem bornym podebrała go też dla swojej córeczki na zaczerwienienia i odparzenia, ale ja sama chyba nie poleciłabym go innym mamom z całego serca, a raczej z ostrożnością. Wydaje mi się bowiem, że na opakowaniu kremu można wyczytać, że nie poleca się go stosować w przypadku maluchów.
* Tubka z kremem jest mała i poręczna, ale krem dosyć ciężko z niej wydobyć. Jest on bardzo gęsty i trudno przechodzi przez dozownik. Ponadto opakowanie wsysa się już po kilku użyciach i ciężko je dociskać. Dodatkowo tubka zapakowana jest jeszcze w kartonik co zawsze mnie jakoś cieszy (mania solidnego opakowania... :D).
* U mnie nie wypada wydajnie. Używam z dziką regularnością i to w sporych ilościach. Nigdy żadnego kosmetyku do rąk nie stosowałam z takim zawzięciem i tak sumiennie. Jedno opakowanie wykańczam w jakieś 3-4 tygodnie.
* Krem zawsze kupuję w aptece, zazwyczaj w każdej go mają. Cena różni się od miejsca, z jakiego pochodzi. Najtaniej nabyłam go za 6,99, a najdrożej za 9,99. Myślę, że warto.
Krem pomaga, a nie tylko perfumuje i złudnie i lekko zmiękcza. Nie zamienię już na inny, bo sporo czasu zajęło mi dojście do tego, że w moim przypadku akurat typowe, kolorowe, drogeryjne kremy się nie sprawdzają. Jak wiemy dłonie są wizytówką każdej kobiety (zresztą i mężczyzny być powinny), więc należy o nie dbać z całą starannością. Mi zapewnia to właśnie borny krem. Kocham go. :)
Używam tego produktu od: Ok. 3 miesiące.
Ilość zużytych opakowań: Dwa, prawie trzy.