Zaufanie do tuszy Max Factor mam ogromne i muszę to powiedzieć na wstępie swojej recenzji. Pokłosiem tego zaufania jest fakt, że choć nie są to maskary najtańsze wśród tych drogeryjnych przez moją kosmetyczkę (i moje oczy) przewinęły się chyba wszystkie popularniejsze produkty przez nich wypuszczone. Niestety nadszedł te dzień, kiedy zdecydowanie się na MF zawiodłam...
* Jeżeli chodzi o konsystencję, kolor i nakładanie tej maskary to muszę powiedzieć, że wszystko jest w porządku. Tusz jest taki, jak lubię - nie za mokry, dzięki czemu nie oblepia rzęs i nie nadaje im zbyt wiele ciężkości, a jednocześnie nie tak do końca suchy i dlatego nie ma obaw przed jego kruszeniem się. Powiedziałabym, że jest taki w miarę :) Kolor również jest odpowiedni - całkiem czarny, bez grafitowych przebić. Szczoteczka rzekłabym - typowa. Silikonowa, nieco toporna, trochę dźga w oczy. Nie oblepia się tuszem. Ogólnie nigdy do silikonowych szczotek zastrzeżeń nie miałam, ta jest taka do bólu zwyczajna. Jeśli już mówimy o właściwościach tuszu to dodam tylko, że intensywnie, niezbyt przyjemnie pachnie.
* Efekty nie są spektakularne. Generalnie tusz zaklasyfikowany jest, jako pogrubiający, ale on wcale taki nie jest. Moich rzęs w każdym razie nie pogrubia, a niestety są one z natury raczej cienkie.Jeżeli malowałam nim włoski "od podstaw" to trzeba było się nim niesamowicie namachać, aby dostrzec jakiś efekt. Ja jednak od jakiegoś czasu nie zaczynam malowania rzęs od innego produktu, niż Eveline Extension Volume 4D i jeśli dodawałam do niego Velvet Volume to efekty były duże lepsze. Ogólnie jednak maskarę można podsumować, jako ładnie wydłużającą, dość lekką i nie obciążającą, o ładnym kolorze. Tusz się nie osypuje, głównie dlatego, że nie ma tendencji do osadzania się na włoskach w wielkiej ilości. Dobrze też podkręca, Rzęsy pod nim wyglądają bardziej naturalnie, niż teatralnie, mógłby być dobry na co dzień...
* No właśnie, mógłby. Okazało się, że ta maskara mnie uczula! Nie mam jakichś nadwrażliwych oczu, ponadto jak już wspominałam używałam wielu tuszy MF i nie sądziłam, że z tym będzie inaczej. Wręcz przyznam, że nie mogłam się połapać o co chodzi, kiedy oczy zaczęły mnie szczypać i łzawić. Sądziłam nawet, że to jakieś przedwczesne akordy kataru siennego. Prawda jest jednak taka, że kiedy tylko nałożyłam ten produkt na rzęsy zaczynałam z miejsca się wzruszać. Oczy łzawiły, makijaż się rozpływał, przez co cały dzień wyglądałam, jak zawodowa płaczka. Aż do zmycia makijażu (a były takie sytuacje, że musiałam go nosić kilka godzin, bo w pracy nie mam w końcu możliwości demakijażu) oczy robiły się coraz bardziej czerwone, a po zmyciu wręcz bolały. Ostatnio wydarzyło się tak, że przez parę dni nie mogłam dojść z nimi do ładu i wtedy ostatecznie zdecydowałam się odstawić ten tusz. Oddałam go mamie, może u niej nie zrobi armagedonu, w każdym razie jest ostrzeżona.
* Nie ocenię wydajności, ani tego, jak tusz zachowuje się z biegiem czasu, bo po prostu nie dane było mi sprawdzić tych aspektów. Wiem jednak z całą pewnością, że się nie opłacało... Wydałam prawie 60 złotych na ten bubel. Podkreślam, że nawet jeśli nie uczulałby mnie to i tak nie uznałabym, że było warto, bowiem tusz nie daje nieprawdopodobnych efektów.
Pierwszy minus dla Maxa od kiedy tylko pamiętam. Pierwszy, ale za to ogromny. Ten tusz to kompletna porażka i czego bym nie wymyślała to to, co on robi mi z oczami zdecydowanie determinuje moją ocenę.
- Wydajność
- Zgodność z opisem producenta
- Trwałość
- Stosunek jakości do ceny
- Opakowanie