The Ordinary Alpha Lipoic Acid 5% Serum antyoksydacyjne z kwasem alfa-liponowym

mam cerę mieszaną, mega przetłuszczającą strefę T a na policzkach wrażliwą, naczynkową, zaczynam dostrzegać pierwsze zmarszczki (37lat) i spadek napięcia, brak jędrności, serum z kwasem alfa-liponowym zaczęłam stosować zamiast witaminy C, na wiosnę zgodnie z zaleceniem producenta 2 razy w tygodniu na całą twarz, również pod oczy i jest jesień a efektu ani pozytywnego ani negatywnego nie zaobserwowałam, ot taki zbyteczny produkt, serum nie podrażniło mnie, nie zapchało, ale nie poprawiło też nic w mojej cerze, nie wygładziło, nie rozświetliło, używałam i przestałam bez żalu, podsumowując można sobie darować, lepiej poszukać czegoś z wit. C

Używam tego serum od 2 miesięcy, zgodnie z zaleceniem producenta nie częściej niż dwa razy w tygodniu. Przez ten czas serum ani razu nie podrażniło mi skóry. Produkt ma postać żółtawej oleistej cieczy o niezbyt przyjemnym zapachu, który jednak nie przeszkadza mi jakoś specjalnie, bo nie jest bardzo mocny i po pewnym czasie się ulatnia. Serum zamkniętej jest w buteleczce z ciemnego szkła, z pipetką, która umożliwia wydobycie dosłownie 2-3 kropelek, które wystarczają na całą twarz. Produkt jest więc niesamowicie wydajny, u mnie prawie nie widać zużycia, a jak już wspomniałam stosuję serum regularnie od dwóch miesięcy. Serum nie wchłania się całkowicie, pozostawia na skórze tłustą warstwę. Używam produktu na noc jako pierwszą warstwę pielęgnacji, później nakładam jeszcze krem. Rano budzę się z cudownie rozświetloną skórą, która wygląda na młodsza i wypoczętą - po prostu promiennie. Ten efekt mnie naprawdę zachwyca. Przeczytałam jednak wiele opinii na forach polskich i zagranicznych na temat tego produktu. Wiele osób opisuje podrażnienia jakie wystąpiły po tym serum. Nie ukrywam więc, że choć za każdym razem używam serum ściśle zgodnie z instrukcją, mam lekkie drżenie serca, że i mnie może ono podrażnić. Na szczęście jak dotąd nic takiego się nie wydarzyło, a moja skóra dobrze się dogaduje z tym produktem.

Uwaga na ten produkt! Moja skóra zareagowała na niego tak strasznie, że postanowiłam odkurzyć moje konto na wizażu żeby ostrzec innych. Od razu muszę dodać, że w swoim życiu przetestowałam wiele różnych substacji, przez armię ogólnodostępnych kosmetyków drogeryjnych i nie tylko po specyfiki na receptę od dermatologa. Mam skórę bardzo tłustą, która bardzo lubi kwasy i złuszczanie. Śmieję się, że zamiast peelingu mogłabym używać szlifierki do drewna i moja skóra słonia byłaby zadowolona. Znaczy, śmiałam się. Użyłam tego kwasu parę razy bez problemu, (zalecają nie częściej niż 2-3 razy w tygodniu i tego się trzymałam, używałam nawet rzadziej). Nie widziałam jakiś wielkich zmian, ani pozytywnych ani negatywnych, ot olejek o konsystencji i zapachu nafty. Użyłam go na noc kilka dni temu i na drugi dzień obudziłam się z czerwoną, opuchniętą twarzą, ledwo widocznymi oczami i gorączką. Na drugi dzień do opuchlizny doszły małe, ropne, białe wypryski na całej twarzy. Nie mogłam jej nawet dotkąć ani pochylić się. Na 3 dzień w akcie desperacji nałożyłam na twarz glinę bentonitową która mnie uratowała: "wyciągnęła" większość wyprysków, opuchlizna zeszła, mogłam już dotknąć twarzy. Pod wieczór skóra zaczęła się łuszczyć. Dzisiaj, dzień 4, wyglądam jak wąż zrzucający skórę. Na pamiątkę po wypryskach zostały mi dwie, ogromne, podskórne gule na obu policzkach. No i od 4 dni nie wychodzę z domu bo nie chcę straszyć ludzi. Uwielbiam większość produktów The Ordinary (z Niacynamidem i czerwonym peelingiem na czele), ale to świństwo mam ochotę porąbać siekierą! Ciekawe co będzie dalej. Jeśli dorobiłam się blizn albo hiperpigmentacji to nie ręczę za siebie...

Super, serum, stosowałam dwa razy w tygodniu, czasem raz, raz zapomniałam. Działanie bardzo fajne. Wygładził mi cerę, zmniejszył się łojotok, cera stała się taka promienna. Żadnych skutków ubocznych nie odczułam, żadnego mrowienia. Zapach specyficzny,ale bez przesady, nie śmierdzi.

W nawiązaniu do recenzji poniżej: ja nie wyczuwam też charakterystycznego smrodku kwasu liponowego (znanego mi np z kremu BU z tym składnikiem). Mąż też nic nie wywąchał podejrzanego. A teraz działanie: naprawdę rozpromienia skórę. Nie odczuwam żadnego pieczenia, naczynka bez zmian, rumień nie występuje i łuszczenie też nie. Po prostu następnego ranka budzę się i wyglądam lepiej, tak to chyba trzeba określić :). Stężenie produktu solidne, nie odważyłam się stosować pod oczy (ale na szyję i dekolt tak). Stosuję raz w tygodniu, chyba mogłabym dwa razy na tydzień ale lękam się że rozjuszę sobie twarz ;). Podobny spektakularny efekt ujednolicenia i rozjaśnienia daje mi tylko serum Sesdermy Reti-age, ale to o wiele droższy produkt no i przy wiosennym słońcu nie stosuję pochodnych wit A.

Skusiłam się na opakowanie tego produktu już kilka miesięcy temu i mimo dawania mu wielu szans niestety 90% powędrowało do kosza. Sama buteleczka ok, pipetka też działa bez zarzutu. Żadna innowacja, ale minusów odnośnie opakowania też nie odnotowałam. Serum ma postać śmierdzącego żółtawego oleju. I jak mówię tu śmierdzącego, to proszę mi wierzyć - on naprawdę capi. Jak spalona opona. Nie polecam dla osób, które mają wrażliwe nosy, tym bardziej, że ten smród utrzymuje się na twarzy przez jakiś czas. Do pokrycia całej twarzy wystarczy odrobina, także podejrzewam, że serum to starczy na wieki i pewnie starczyłoby, gdyby nie fakt, że ja nie będę się z takim czymś męczyć. Dlaczego? Otóż dlatego, że po każdym nałożeniu na buzię miałam wrażenie, że wypala mi skórę. To nie było lekkie mrowienie, czy szczypanie, jak opis tego serum wskazuje - to było palenie mojej skóry żywym ogniem. Zdecydowanie odradzam też na okolicę pod oczami i ogólnie jeśli macie wrażliwą skórę. Dawałam mu szansę wielokrotnie przez kilka miesięcy. Używałam raz na tydzień, raz na dwa tygodnie, dwa razy w tygodniu, na taki krem, na siaki krem, bez kremu, bez niczego, po prostu za każdym razem uczucie palenia i tylko kilka razy przeczekałam. To uczucie przeszło, ale smród starej opony oczywiście dalej się unosił. Korzyści dla skóry nie odnotowałam absolutnie żadnych, wręcz przeciwnie - miałam wrażenie, że po każdym użyciu tego specyfiku nawet jak udalo mi się przetrzymać pieczenie to następnego dnia pojawiały mi się jakieś dziwne krostki na buzi, których wcześniejszego dnia nie miałam. Dla mnie to jest beznadzieja i mocno nie polecam. Dobrze przynajmniej, że nie kosztowało dużo, bo jednak pieniądze piechotą nie chodzą, a te, które wydałam na Lipoic Acid uważam za wyrzucone w błoto. Lepiej zainwestować w wit. C z tej marki albo serum hialuronowe, przynajmniej nie ma dyskomfortu używania i smrodu.