Fou dAbsinthe silnie kojarza mi sie z przyroda, z konkretnym ekosystemem, ktorego zapach dawno temu zostal zakodowany w mojej pamieci.
Ze wzgledu na ogolna aure- mocno lesna, naturalna, (wlasnie za to kocham "LArtisany", ze nie wyczuwam w nich niczego syntetycznego- nawet, gdy jakis zapach mnie nie oczaruje, to jednak nie epatuje sztucznoscia i chemikaliami), rowniez nie odbieram tych perfum, jako odzwierciedlenie aromatu absyntu- trunku, bedacego symbolem dekadenckiej bohemy artystycznej. (Jednak ja zazwyczaj perfumy czuje i umieszczam w swej wyobrazni inaczej, niz sugeruje marketing czy nawet sam tworca.)
Uwielbiam gorzkie otwarcie- rzeczywiscie piolunowe, a mnie jeszcze bardziej kojarzace sie z herbapolowa nalewka tymiankowo-szalwiowa; wyraznie czuje jej zapach i gorzki smak w ustach.
Gdyby to byly nuty sztuczne- taka gorycz wymierzylaby solidnego kopniaka w moj zoladek, powodujec silne mdlosci- a wachajac Fou dAbsinthe, az sie zachlystuje ich naturalna moca.
Po kilku minutach, gdy alkohol wyparuje i ziola przylgna do skory, wyczuwalny jest skladnik, a raczej mieszanka skladnikow, ktorych w sumie, nie chce odseparowywac od siebie, analizowac, a ktore sa obecne na mojej skorze, do ostatniego oddechu tych perfum.
Czuje slodko-wytrawne przyprawy, a wlasciwie ziola- jednak stopione w calosc, jak spojnie skomponowana, gotowa "mieszanka aromatyzujaca", np. taka jaka w kuchni jest masala. Oczywiscie nie dlatego, ze te przyprawy w Fou dAbsinthe pachna podobnie do masali- nie, przeciez one nie sa nawet typowo spozywcze. Skojarzenie nastepuje raczej na zasadzie analogii- potrafie wyraznie wyczuc masale w potrawach, ba! juz od progu restauracji potrafie ja wylowic- ale w mojej glowie jest "nierozbieralna" na czynniki pierwsze. Owszem wiem, jakie konkretnie przyprawy wchodza w jej sklad-ale traktuje ja "calosciowo".
I tak wlasnie odbieram te garsc ziol i przypraw w FdA- wiem, ze obecny jest anyz, (ze swa lukrecjowa goryczka), muszkat, szczypta pieprzu, ale nigdy zaden z tych ingredientow nie wystawia glowy ponad swoich kompanow i dlatego dla mojego nosa, tworza harmonijna calosc. Przepiekna i nie poddajaca sie "autopsji".
(Moze to efekt zamierzony przez tworce, a moze indolencja mojego zmyslu powonienia?)
Bez wahania natomiast rozpoznaje zapach drzew iglastych- piekna jodle oraz sosne; mnostwo aromatycznych igiel i lepkiej zywicy.
Wyraznie wylapuje moja ukochana paczule- w tej kompozycji bardzo wilgotna, jakby blotnista.
Tak, jak napisalam wczesniej- Fou dAbsinthe nie kojarza mi sie z "okoloabsyntowym klimatem", poniewaz nie znajduje w nich pierwiastka stricte ludzkiego, (cywilizacyjnego).
To, co mnie napawa zachwytem, to (jak okreslila takze Anuschka) "duch lasu", unoszacy sie nad caloscia.
Fou dAbsinthe sa jak wilgotny oddech mrocznego, dziewiczego lasu iglastego, w ktorym aromaty drzew, igliwia, gleby oraz sciolki: traw, paproci, kwiatow, owocow i zamieszkujacych tam stworzen-przeplataja sie ze soba, pulsujac zyciem.
Nie odbieram Fou dAbsinthe jako typowo meskie perfumy, (chociaz chwilami uwalniaja nuty, identyfikowane przez moj nos, jako "mydlane", przywodzace na mysl "starodawny" krem do golenia- nota bene, uwielbiam ten slodkawy akord). Okreslilabym je bardziej, jako zapach "ponadplciowy".
Trwalosc, na mojej skorze - naprawde swietna, ponad 9 godzin.
Zaznaczylam, ze kupie ponownie, jednak mam swiadomosc, ze niepredko to nastapi- poniewaz 100ml flakon, ktory uzywam wraz z mezem, wystarczy nam jeszcze na b. dlugo.
Używam tego produktu od: ok.pol roku
Ilość zużytych opakowań: 100ml