La Prairie Purifying Cream Cleanser Kojąco-nawilżający krem oczyszczający do twarzy

Krem oczyszczający La Prairie kupiłam po przeczytaniu opisu jego "cudownych, łagodzących właściwości" połączonych z dużą skutecznością w usuwaniu makijażu. Wydawał się idealnie odpowiadać moim potrzebom. Niestety już pierwsze użycie było delikatnie mówiąc rozczarowujace. Co prawda zastosowałam go wówczas na nieumalowana twarz, ale po zmyciu skóra okropnie mnie piekła. Była też zaczerwieniona i reaktywna. Na plus: rzeczywiście solidnie oczyścil buzię. Oczywiście postanowiłam dac mu kolejną szansę. Za drugim razem zastosowałam mniejszą ilość kremu i podrażnienie okazało się proporcjonalnie mniejsze. Nie jest to jednak według mnie żadne "och, ach" - kosmetyk do oczyszczania twarzy za prawie 500zł powinien mieć do zaoferowania nieco więcej. Kolejną próbę podjęłam już z makijażem. Zaznaczam, że nie maluję się mocno. Podkład, puder utrwalający (przeważnie Meteorites), cienie, eyeliner, tusz do rzęs. Ewentualnie błyszczyk. W tym wypadku była to niemal katastrofa. Po pierwsze do demakijażu oczu ten krem nie nadaje się w ogóle. Nieludzko piecze i podrażnia konkretnie. Ok, przy kolejnym podejściu zmylam najpierw oczy płynem dwufazowym. A makijaż twarzy... został usunięty, owszem, ale to co stało się z moją skórą to po prostu dramat. Stała się czerwona, megasciagnieta, piekaca, podrażniona. Próbowałam ratować ją mocno regenerującym kremem, lecz pomógł w ograniczonym zakresie. Nie przesadzam: nigdy po żadnym kosmetyku oczyszczającym nie miałam takiego Sajgonu na twarzy. Mimo to muszę przyznać, że silnie oczyszcza i odtluszcza (I ściąga) zatem w przypadku cery tłustej lub niezbyt wrażliwej mógłby się sprawdzić. Dla mnie kompletnie się nie nadaje i wątpię bym do niego wróciła. To, że posiada właściwości łagodzące, to największa bzdura jaką w życiu czytałam.